Legion Samobójców – Recenzja

Recenzja może zawierać spoilery

Wybiła ta godzina! Na światowe ekrany kin trafiła od dawna wyczekiwana produkcja DC Comics i Warner Bros – „Legion Samobójców” (ang. Suicide Squad). Produkcja, w której pokładane były wielkie nadzieje, a to za sprawą złego odbioru „Batman v Superman” przez krytyków. Czy warto wybrać się na „Legion Samobójców” do kin? Poznajcie opinie członków naszej załogi!

Opinia Tomka

Do filmu podszedłem z lekkim niepokojem. Nie znałem zbyt wielu komiksowych historii z Suicide Squadem, a średni „Batman v Superman” nieco zdystansował mnie do kinowego DC. Ale już sama prezentacja postaci zrobiła na mnie wrażenie. Zaś wejście Amandy Waller, przy której nawet Joker i Enchartness wydawali się być słomianymi złoczyńcami, ugruntował to uczucie. Ale oprócz niej pojawili się inni świetni aktorzy. Will Smith jako profesjonalny zabójca i kochający ojciec. Margot Robbie jako narzeczona największego przeciwnika Batmana. I Jai Courtney jako amator bumerangów i różowych jednorożców. Ale mocna obsada to nie wszystko. David Ayer pokazał, że muzyka to nie tylko tło, a ważna część całego obrazu. Muzyka z „Legionu Samobójców” może konkurować z soundtrackami z filmów Tarantino. Reżyser nie wrzucał poszczególnych kawałków na ślepo. Dawkował energiczną muzykę takich twórców jak AC/DC i Black Sabbath w odpowiednich momentach. Wracając do samych postaci. Mam wrażenie, że banda złoczyńców była lepiej zgrana niż grupa herosów z konkurencji. Z racji swojej natury wystąpiło kilka komplikacji, ale ferajna potrafiła poradzić sobie kiedy było trzeba. A przy tym wszystkim żaden z (anty)bohaterów nie został zatomizowany. Każdy miał swoje pięć minut. No, może jeden z nich nieco mniej…

Film stawia poprzeczkę wysoko. I tak jak „Strażnicy Galaktyki” biją na głowę „Avengers” tak obawiam się podobnej sytuacji z „Legionem Samobójców” i „Ligą Sprawiedliwości”. Liczę na kontynuację, bo pozostawienie takich postaci samopas odbije się czkawką, a DC mimo mniejszej ilości filmów ma spore szanse na serię o wiele lepszej jakości niż ta Marvela, powoli zjadająca własny ogon.

Opinia Natalii

Jak oceniam film na który czekałam ponad rok? W skali od 1-10, na pełną 9. Dlaczego? Film był cholernie obiecujący. Całość promowali na postaci Joker’a oraz na nazwisku Jared’a Leto, jednak sama postać pokazała się na ekranie na może piętnaście minut. Wycięli sporo scen z jego osobą, nawet te sławetne z trailera. Jednak jeżeli na ekranie pojawiał się Puddin’, byłam zachwycona i moje emocje odczuli ludzie za mną i przede mną. Historia była fajnie opowiedziana, przedstawienie postaci z Task Force X, też bardzo ciekawie. Główny wróg miał potencjał, jednak gdyby go bardziej rozwinęli, mogłoby to być jeszcze bardziej ciekawe. Margot Robbie jako Harleen Quinzel aka Harley Quinn, była idealna. Skradła cały show. Jej akcent, głosik, strój były naprawdę dopracowane, wręcz perfekcyjne. Popłakałam się na kilku scenach i mogę się do tego spokojnie przyznać, ale jestem strasznie emocjonalnie związana z Jokerem i Harley. Największą uwagę skupiłam jednak na samym Jokerze, może też dlatego, że gra go mój ulubiony artysta. Film bardzo mnie się podobał. Szargają mną takie emocje na jego temat, że piszę teraz bardzo nieskładnie. Polecam wszystkim ten film, nawet jeżeli ktoś chcę posłuchać dobrej muzyki w kinie i chce się rozluźnić, pośmiać.

Opinia Szymona

Film dobry, taki z którego czerpie się nieskrępowaną rozrywkę. Muzycznie, wszystko dopasowane świetnie. Wizualne fajerwerki też mogą się podobać. Co do samej historii, dobrze że twórcy nie rozpływali się nad każdą z postaci z osobna, ale w miarę krótko i zwięźle wprowadzili nas do wątku głównego. Nie jestem zwolennikiem elementów magicznych i tego typu postaci, jako postaci pierwszoplanowych, więc powiem szczerze, że wyczekiwałem momentu pokonania przeciwnika Deadshota i spółki. Troszkę zabrakło mi Killer Croca w większym wymiarze, za to pozytywnie odczułem sposób w jaki pokazano nam Ricka Flagga. Oczywiście to Joker i Harley mieli pociągnąć całą produkcję (także marketingowo), co według mnie udało się w 100%. Leto jako „Puddin” był absolutnie niezrównoważony i jak dla mnie wypadł w roli bardzo dobrze. Świetne były sekwencje obrazujące jego relację z Harley, balansujące gdzieś między odrealnieniem, uczuciem i chęcią pozbawienia życia.
Całość składa się w moim mniemaniu w zgrabną całość, choć oczywiście jest jeszcze co poprawić – troszkę mniej żartów na rzecz interakcji między członkami grupy. Moją sekretnie ulubioną sceną jest podniesienie jednorożca przez Kapitana Boomeranga 😉 absolutnie polecam.

Opinia Jędrzeja

Ja mam po „Legionie Samobójców” lekki niedosyt. Film bynajmniej nie jest zły! Szczerze polecam każdemu wybranie się do kina i zobaczeniu go na własne oczy. Nowy film ze stajni DC miał tak potężny hype. Myślę, że aż za duży.

Chociaż film opowiada o drużynie łotrów, nie każdy z nich zalicza się do grona głównych bohaterów. Najwięcej uwagi poświęcone jest Deadshotowi (Will Smith zagrał bardzo solidnie), Harley Quinn (Margot Robbie jako Harley jest po prostu fenomenalna), Amandzie Waller (patrzenie, jak przerażająca dla zbirów potrafi być Viola Davis było rajem dla oka), Rickowi Flagowi (Joel Kinnaman nie był zły, ale cały czas mam wrażenie że Tom Hardy, który na początku miał zagrać tę rolę, poradziłby sobie lepiej), oraz w późniejszej części El Diablo (Jay Hernandez jako super-złoczyńca z wyrzutami sumienia? Jak najbardziej!).

Film był bardzo promowany przez Jareda Leto grającego postać Jokera (swoją drogą, BARDZO dobra kreacja, jest mu chyba najbliżej do komiksowego oryginału, ale zabrakło mu takiego sadystycznego humoru jaki miał Jack Nicholson) ale samego Błazna jest tutaj niedużo. Może ok. 10 minut czasu ekranowego. Czy to źle? Nic bardziej mylnego! Dzięki temu, że Joker pojawia się jedynie w niektórych momentach każde jego pojawienie się powoduje istotne wydarzenia fabularne i szokujące zwroty akcji. Tutaj dostaliśmy go dopiero przedsmak. Obyśmy w solowym filmie o Batmanie w reżyserii Ben Afflecka, zobaczyli go więcej.

Niestety, dużo czasu nie dostają też postacie, które cały czas są gdzieś w pobliżu. Killer Croc, Slipknot, Katana, czy tak wyczekiwany przeze mnie Captain Boomerang dostają tylko kilka linii tekstu. Cały czas walczą razem ze Squadem, odnosi się wrażenie, że są jakimiś bezimiennymi żołnierzami, którzy zostali oddelegowani na misję. A SZKODA, gdyż to co nam pokazali wyglądało bardzo obiecująco.

Mam też mały problem z akcją filmu. Początek wprowadzający nas w realia filmu jest fenomenalny, końcowe starcia z przeciwnikami podnoszą nam adrenalinę w żyłach, ale sam środek jest taki… pusty i zapamiętujesz z niego pojedyncze obrazy takie jak Waller „sprzątający brudy”, czy akcja El Diablo. No i oczywiście wejście Jokera. Nie trwa to jednak długo.

Mam jeszcze zastrzeżenia co do duetu postaci Joker/Harley Quinn, ale nie pod względem warsztatu (bo ten jest świetny), a scenariusza. Miałem wrażenie że Harley bardziej udaje zwariowaną, niż rzeczywiście jest, a jedynym celem Jokera było odzyskanie Harley. Posunę się do stwierdzenia, że jego postać została przez to lekko spłycona, bo jak wiemy, między Jokerem i Harley nigdy nie było tak różowo.

W filmie pojawiają się też epizodycznie bohaterowie nadchodzącego „Justice League”. Batman występuje tutaj w flashbackach Deadshota i Harley Quinn oraz w scenie po napisach (jeśli jeszcze nie widzieliście filmu – zostańcie na miejscach!). Widzimy tutaj nietoperza oczami złoczyńców. Mściciel, który niweczy plany, niszczy marzenia, czy po prostu rujnuje randkę 😉 W pamięci zapada szczególnie scena w której Batman próbuje dopaść Jokera i Harley. Swoją małą rólkę zalicza też Flash, będący pokazany W CAŁOŚCI we wspominaniach Captaina Boomeranga. Bałem się że reżyser da nam jedynie czerwoną smugę i podsumowanie „No, to był ten cały Flash”, a tutaj miłe zaskoczenie.
Pochwalić trzeba też ścieżkę dźwiękową filmu, jedną z najlepszych i najbardziej klimatycznych składanek jakie ostatnio dostaliśmy w kinowej produkcji. Twenty One Pilots, Lil Wayne, Wiz Khalifa i Imagine Dragons, oczywiście Rick Ross i Skrillex, Kehlani (kawałek „Gangsta” w ACE Chemicals, BARDZO klimatyczny), AC/DC („Dirt Deeds Done Dirt Cheap” podczas wprowadzenia Boomeranga), Eminem („Without Me” w tle, gdy Squad uzbraja się na misję), czy kultowe już „House of the Rising Sun” grupy The Animals na samym początku filmu. Dobór piosenek jest gratką, więc inwestycja w soundtrack będzie bardzo opłacalna.

Film jest bardzo dobry, chociaż nie wystrzega się błędów. Jest też prostszy w konstrukcji i odbiorze niż „Batman V Superman: Dawn of Justice”, więc jeśli BvS wam nie podeszło, nie zrażajcie się do całego DC. Dla mnie osobiście „BvS” było lepsze, bo mam słabość do długich, bardziej złożonych historii, opowiadanych z wielu punktów widzenia. „Legion Samobójców” jednak spełnia swoją rolę jaki film mający dostarczyć przede wszystkim zabawy. W klasyfikacji filmów DCEU znajduje się na 2. miejscu. Za „BvS” i przed „MoS”. Gdyby ocena zależała ode mnie, wystawiłbym 8/10. I powtórzę jeszcze raz – idźcie zobaczyć przygody Suicide Squad na własne oczy!

Opinia Sebastiana

Wyjątkowo zacznę od słów narzekań. Najbardziej zabolały mnie wycięte sceny, które mogliśmy oglądać w materiałach promocyjnych. Ucierpiało na tym kilka kwestii, które nie zostały wyjaśnione w filmie. Zabrakło min. sceny w barze oraz mnóstwa scen z udziałem Jokera. Tutaj rodzi się kolejna wada – Joker i jego minuty na wielkim ekranie. O ile Jared Leto spisał się w swojej roli, o tyle zostało wyciętych sporo scen z udziałem aktora. Nie miałbym nic przeciwko temu – dzięki temu zabiegowi, film skupił się na członkach Suicide Squad, ale uważam to za zły czym w sytuacji, kiedy promocja filmu skupiała się na postaci Jokera. Kolejną i zarazem ostatnią wadą filmu było dla mnie nierówne rozłożenie czasu ekranowego postaci. Film skupił się na kilku kryminalistach, zupełnie odbierając czas reszcie. Twórcy stanowczo poświęcili za mało czasu filmowej Katanie, Boomerangowi i Killer Crockowi. Postacie miały ogromny potencjał, głównie Kapitan Boomerang, ale krótki czas ekranowy nie pozwolił im się wykazać.

To tyle, jeśli chodzi o słowa narzekania. „Legion Samobójców” bardzo mi się podobał i oceniam go na mocne 8/10. Na plus zasługuje szybkie tempo akcji. Nie mamy tu powtórki z BvS, gdzie musieliśmy przebrnąć przez ponad połowę filmu, nim akcja nabrała rumieńców, a widz mógł się rozbudzić. Od samego początku narzucona jest szybkie tempo akcji, której nie brakuje do ostatniej sceny. Wszystko zostało na tyle dopracowane, iż całość trzyma się kupy. Nic się nie gubi przy dynamicznym rozwoju sytuacji. Niestety nie zabrakło dziur scenariuszowych. Nie zostało wyjaśnionych wiele pobocznych kwestii min. maskotka Boomeranga lub źródło mocy El Diablo. Dziury scenariuszowe zdecydowanie naprawi rozszerzona wersja filmu, która, jak mam nadzieję, trafi na DVD i Blu-ray.

Fabularnie jest ok. Historia nie jest na tyle wzurszająca, abyście mieli ją opowiadać z łzami w oczach swoim wnukom i prawnukom, ale jest na tyle ciekawa, że widz nie czuje się przy niej znudzony. Fani komiksu nie będą zaskoczeni głównym przeciwnikiem. Od samego początku spodziewałem się takiego obrotu spraw. Wystarczyła znajomość kilku pierwszych zeszytów Suicide Squad vol.1 lub zapoznanie się z naszymi profili postaci, aby szybko wywnioskować, komu przestępcy stawią czoła. Pomysł na przeciwnika uważam za ciekawy. Bohaterzy mogli sprawdzić się w boju – nie zabrakło wybuchów, łamanych kości, krwi czy setek łusek po nabojach. Twórcy nieco lepiej mogli wykorzystać potencjał przeciwnika, ale i tak było dobrze.

Przejdźmy do najważniejszej części – jak spisali się aktorzy w powierzonych im rolach? Całość show została skradziona przez Will Smitha i Margot Robbie. Will Smith jest genialny w roli zabójczego Deadshota. Była to rola w sam raz dla Smitha, który od wielu, wielu lat gwiazdorzy w tych klimatach. Wątek z jego córką uważam za świetny i wzruszający. Margot Robbie jest drugą, a może pierwszą, gwiazdą tego filmu. Wilczyca z Wall Street jest perfekcyjna. Od pierwszej sceny można wyczuć jej zbzikowaną stronę. Nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli. Brawa należą się też Violi Davis. Aktorka odegrała rolę perfekcyjnie. Jej postać jest stanowcza, irytująca i mająca wszystko pod kontrolą. Dokładnie taka jest komiksowa Amanda Waller. Pokładałem ogromne nadzieje w przypadku jednej z moich ulubionych postaci filmowych – Rick Flaga. Ku mojemu zaskoczeniu, Jai Courtney podołał powierzonemu mu zadaniu. Ciekawie prezentowała się Cara Delevingne w roli Enchantress. Jej postać była specyficzna, mroczna i klimatyczna. Aktorka zaskoczyła mnie na plus. Ciekaw jestem, co studio planuje wobec jej postaci.

Jared Leto w roli Jokera. Oscarowy aktor sprostał rzuconemu mu zadaniu. Uważam go za najlepszą wersję filmowego króla przestępczości Gotham. Każdy aktor wniósł swoje do roli Jokera, ale to Jaredowa wersja wyróżniła się najbardziej na tle poprzednich kreacji. Nemezis Batmana jest specyficzny. Nie jest to ten sam kluan, który budził uśmiech na twarzy widzów/czytelników. Joker obraca się w klimatach typowo mafijnych. Społeczeństwo czuje strach na jego widok. Mimo iż Jared wystąpił tylko w kilku scenach (klaps po tyłku za wycięcie tylu z nim scen) to na zawsze pozostaną mi one w głowie min. pościg Batmana, scena w klubie lub Ace Chemicals.

Ciężko skomentować mi resztę postaci. Dlaczego? Za mało było ich na ekranie, abym mógł wypowiedzieć się na ich temat. Szczególnie jeśli chodzi o rolę Slipknota. Byłem dwukrotnie w kinie na „Legionie Samobójców”. Za drugim razem pokusiłem się o zliczenie wypowiedzianych przez niego zdań, a raczej słów. Uwierzcie, nie było ciężko. Adam Beach wypowiedział dokładnie 4 słowa 😉

Efekty specjalne były dopracowane. Twórcy mieli ogromne pole do popisu jeśli chodzi o El Diablo i Enchantress. Była to dla nich czysta zabawa, co widać na ekranie. Płomienie meksykańskiego diabełka wprawią Was w zachwyt. Tak samo magiczne sztuczki Enchatress – uważnie obserwujcie scenę z posiedzenia amerykańskiego rządu. Scena niczym z dobrego horroru 😉

Stokrotne brawa za genialny soundtrack. Serio – najlepszy soundtrack z ostatnich lat, jaki słyszałem. Purple lamboghini od Skrillex & Rick Ross, Heathens od Twenty One Pilots, Sucker for Pain od Lil Wayne, Wiz Khalifa & Imagine Dragons, Gangsta od Kehlani. Mogę wymieniać tak długo.. Posłuchajcie sami, a odniesiecie podobne wrażenia.