Kryzys na Nieskończonych Ziemiach

Komiksowy moloch jakim jest DC, ze swoimi stadami postaci i całymi archiwami wydarzeń potrzebuje od czasu do czasu przewrotu na mniejszą, lub większą skalę, który pozwoli ujednolicić, niejako uprościć całe uniwersum. Czasem trzeba coś zburzyć, aby móc zbudować nową konstrukcję, spełniającą bardziej oczekiwania odbiorców. Kryzys na Nieskończonych Ziemiach był jednym z pierwszych crossoverów. Opowieści łączących różnych bohaterów, grupy, a nawet światy. A historia Marva Wolfmana i George’ a Pereza łączy ich naprawdę potężną ilość. Wystarczy spojrzeć na panel autorstwa Alexa Rossa, aby przekonać się na jaką skalę to opowieść.

Streścić fabułę „Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach”, tak aby oddać całą moc i rozmach tego dzieła jest po prostu niemożliwe. Dlaczego ? Najpierw trzeba dokładnie przestudiować całe uniwersum DC. Ogromna liczba postaci tam występujących sprawia, że część z nich jest nieznana nawet dobrze obeznanemu w temacie czytelnikowi. Później pieczołowicie i dokładnie opisać każdy zwrot fabularny, a takich tu nie jest mało. Na samym końcu trzeba skutecznie unikać spoilerów. Ważne wydarzenia mają tu miejsce podczas całej historii, nie zaś w decydującym, ostatecznym momencie. Pisząc ważne wydarzenia nie mam też na myśli wyłącznie śmierci niektórych postaci, choć nie brakuje im symboliki. Więc- próba sprawnego przedstawienia fabuły tak ważnego i rozbudowanego dzieła jak to, bez łamania powyższych warunków jest co niemal niemożliwa, ale…

Można próbować nieco przybliżyć jej ogólny zarys 🙂 . Jak wie każdy szanujący się fan komiksu, uniwersum DC to nie jeden świat, a cała ich mnogość. Lecz wszystkie znaki na ziemiach i niebach sugerują, iż będzie ich coraz mniej. Oto Ziemia- 3 znika, a wraz z nią Syndykat Zbrodni i superbohaterski Lex Luthor. Co gorsza- zagłada się nie zatrzymuje. Wszystko za sprawą niejakiego Anty- Monitora. Istoty, której zagłada wszechświatów przynosi siłę, a tym samym z każdy kolejnym zdobywa przewagę nad swym lustrzanym, pozytywnym odbiciem- Monitorem. Owa postać stara się wszelkimi sposobami zwołać herosów z różnych epok i miejsc, aby stworzyć przymierze przeciw niszczycielskiej sile. Nie jest to, jak łatwo się domyślić, łatwe. Tym bardziej, gdy obok siebie stanąć muszą dotąd zwaśnieni wrogowie.

Anti- monitor okazuje się pochłaniać kolejne wszechświaty w takim tempie, iż sam Galactus wydaje się być przy nim ascetą. Zagrożenie jest więc zbyt duże nawet dla Supermana. Przynajmniej dla jednego. W komiksie tym przewija się dość sporo jegomościów ze literką 'S’ na piersi. I to w różnych wieku. Zresztą nie tylko Kal- el ma swoich sobowtórów z innych Ziemi. Alternatywne wersje herosów, jak i herosi nie występujący w głównym świecie to norma w tym komiksie. Dla części z nich to ostatni występ. Ktoś w końcu musi zejść ze sceny.

Oklaski należą się też George’ owi Perezowi. Rysownik podołał trudnemu zadaniu przedstawienia wizji fabularnej tak, aby z jednej strony nie popaść w nadmuchaną i nieczytelną pompatyczność i rozmycie, a z drugiej nie koncentrować się tylko na najpopularniejszych postaciach. Czego dowodem może być ledwo zauważalny udział Mrocznego Rycerza. Artysta oddaje też w niezły sposób przewagę głównego antagonisty nad bohaterami. Mimo swej liczności i siły wydają się być drobnymi owadami przepędzanymi ospale przez kolosa. Kolejny plus dla Pereza należy się za dynamikę kadrów. Taśma Monitora, będąca dodatkowym tłem narracyjnym, czy finalny moment z udziałem Flasha są po prostu arcydziełami.

„Kryzys…” jest często porównywany z konkurencyjnymi „Tajnymi Wojnami” Jima Shootera. Oba dzieła powstały mniej więcej w podobnych latach, oba mają tę samą liczbę zeszytów i oba wrzucają do jednego wora sporą ilość przebierańców. Lecz wór Marvela jest dużo skromniejszy od tego DC. Postaci w „Tajnych Wojnach” da się wymienić z pamięci bez większego trudu. Aby zrobić to samo ze wszystkimi bohaterami tego tytułu trzeba się nieco natrudzić.  Wolfman stworzył też dzieło dużo, dużo dojrzalsze, mające ogromny wpływ na późniejsze wydarzenia. nie tylko w DC, ale do całego medium. Komiks Shootera może i był świetną zagrywką marketingową, ale sam w sobie nic nie wnosił, ani w uniwersum Marvela, ani do rynku komiksowego. Zawsze staram się stawiać znak równości między dwoma komiksowymi gigantami, ale tutaj bezapelacyjnie wygrywa DC.

„Kryzys na Nieskończonych Ziemiach” to jedno z najbardziej epokowych dzieł DC Comics. Późniejsze komiksy z nim związane, jak „Infinity Crisis” czy „Final Crisis”, mają spory wydźwięk, lecz są ledwie echem dzieła Wolfmana i Pereza. Komis ten wyznaczył poniekąd schemat, który powtarza się w przemyśle komiksowym do dziś. Co kilka- kilkanaście lat świat komiksowy czeka bowiem rewolta porządkująca i ustawiająca wszystko od nowa. Niekiedy zmiana jest dobra, innym razem mniej. W przypadku zmian jakich dokonał „Kryzys…” czytelnicy nie muszą się obawiać. Wówczas w uniwersum DC panował solidny bałagan, a naleciałości wielu lat piętrzyły się po sam sufit. Był to więc zabieg nie tyle do marketingowy, a porządkowy. I przy okazji przestawiający naprawdę dobrą opowieść, która ma potencjał nawet dziś, po wielu innych zmianach.

PS : Ciekaw jestem jednego- czy kiedykolwiek wydawnictwo odważy się zekranizować „Kryzys…” ? I to nie odbiegając od fabuły jak konkurencja w przypadku „Ery Ultrona”, gdzie z pierwowzoru pozostał właściwie jednie tytuł. Rozmach opowieści to prawdziwe wyzwanie i z chęcią zobaczyłbym, jak radzą sobie filmowcy z takim gigantem fabularnym.