V jak Vendetta

 

Pamiętaj, pamiętaj piąty listopada,
Zdradę i spisek prochowy.
Nie widzę powodu,
Dla którego zdrada prochowa
Miałaby zostać zapomniana

Powyższy rymowany fragment opowiada o wydarzeniu i postaci, które są mało znane w Polsce, a na pewno szeroko pomijane na lekcjach historii. Postać Guy’a Fawkesa, o którym mowa w dalszych zwrotkach tegoż utworu, w Wielkiej Brytanii jest niejednoznaczna. Dla jednych- bohater i buntownik. Dla drugich- zdrajca i niedoszły zamachowiec. Do dziś jednak w Albionie hucznie obchodzone są rocznice Spisku Prochowego. I jakkolwiek by nie oceniać Fawkesa, cieszyć się należy, iż jego historia była inspiracją dla Alana Moore’a do stworzenia jednego z największych komiksów.

„V jak Vendetta” to dzieło z gatunku political fiction. W wizji Moore’a pod koniec XX wieku wybuchła II Wojna Światowa. Jej konsekwencje nie były tak spektakularne jak postatomowe zniszczenia czy inwazja zombie. Były dużo groźniejsze, przynajmniej dla Wielkiej Brytanii. W wyniszczonym konfliktem kraju do władzy dochodzą skrajne ugrupowania faszystowskie. Jak to bywa w takim wypadku początkowo ludzie biją im brawo. Po to, by w późniejszym czasie lękać się reżimu. Świat wykreowany przez Moore’a kojarzy się nieco z dziełami takich mistrzów pióra jak Orwell czy Bradbury. Oto wszechwładny aparat władzy widzi, słyszy i kontroluje wszystko. A temu kto podniesie na niego rękę, parafrazując Cyrankiewicza, rękę tę władza mu odrąbuje. Na czele stoi, a jakże, Wódz. Z pomocą superkomputera o nazwie Fatum i silnie rozbudowanego aparatu represyjno- kontrolnego twardo trzyma Brytanię w kagańcu. Twórca „Strażników” pozwolił sobie jednak rozwinąć opowieść inaczej niż miało to miejsce choćby w „Roku 1984”. W jego komiksie władza nie jest tak potężna jak Wielki Brat Orwella. Jest bowiem ktoś, kto podłożył pod jej wygodne siedzisko i pełne korytko sporą ilość materiałów wybuchowych. Dosłownie i w przenośni.

A zwie się on V. Pod mającą dwojakie znaczenie literą skrywa się osoba skutecznie paraliżująca doskonale naoliwiony mechanizm władzy. Obok niego stoi wyratowana z opresji nastolatka o imieniu Evey. Początkowo głupiutka i nijaka, z czasem stająca się kluczowym elementem dla sprawy. Nim to jednak nastąpi musi zostać zahartowana w ogniu. Autor genialnie ujął motyw przemiany dziewczyny. Nie jest to natychmiastowa transformacja nad ciałem utraconego bliskiego. Toczy się ona powoli i nie zawsze rokuje dobrze. Ciężko jest bowiem zrzucić żelazne kajdany, ale jeszcze ciężej te, które niewolą ducha.

Dzieło to jest znakomitym studium poglądów Alana Moore’a. Ktoś nieobeznany po powierzchownym przeczytaniu tegoż komiksu i zapoznaniu się z kilkoma jego wypowiedziami dotyczącymi polityki nazwałby go człowiekiem lewicy. Liberałem. Albo, co bardziej prawdopodobne- lewakiem. Otóż nic bardziej mylnego. Autor cieszy się hołdem środowisk lewicowych, lecz jest osobowością zbyt złożoną, aby go gdziekolwiek zaszufladkować. Moore’ owi bliżej do anarchii. Która nie jest ani konserwatywna, ani liberalna. Nasuwa się więc pytanie- czy przez ów światopogląd osoby o nieco bardziej konserwatywnych poglądach będą cierpiały podczas lektury tegoż tomu ? Jako osoba, której bliżej do poglądów kogoś z prawej strony komiksowego świata, jak choćby Frank Miller, nie odrzuciłem komiksu precz krzycząc wniebogłosy i wzywając duchy Chestertona i Bastiata. Jak już pisałem wyżej, Alan Moore to pisarz nieszablonowy i wymykający się regułom. Dlatego też „V jak Vendetta” to dzieło mogące równie dobrze opowiadać o dyktaturze socjalistycznej, komunistycznej czy regalistycznej. Sama koncepcja umiejscowienia akcji w kraju gdzie monarchini jest otaczana kultem jest pomysłem hołdującym Orwellowi.

David Lloyd to mistrz tworzenia odpowiedniego nastroju. Surowa, pozbawiona swej królewskiej chwały Anglia, zdeprawowane gęby urzędników państwowych, klaustrofobiczne kadrowanie i odpowiednie rozmieszczenie cieni. To wszystko czyni to dzieło wyjątkowym. Nie mogę wprost zapomnieć kontrastu niewinnej twarzy Evey, szyderczego uśmiechu maski V i plugawych facjat takich person jak pan Creedy czy Dascomb.

Vertigo oferuje wiele godnych uwagi pozycji. Nie bawiąc się w wyliczanki i tworzenie rankingów, która seria bądź komiks jest najlepszy, powiem tylko, że „V jak Vendetta” jest komiksem, którego plasuje się w czołówce „poważniejszego?” imprintu DC Comics. Pokazuje ono jak różnorodny potrafi być Alan Moore i udowadnia, że zamaskowana postać w pelerynie nie zawsze musi posługiwać się szlachetnymi metodami, aby pokonać zło.

PS: Przyznam, że pierwszy raz z postacią V zderzyłem się oglądając film z Hugo Weavingiem i Natalie Portman. Dzieło widowiskowe, z bezbłędną grą aktorską nie tylko głównych postaci, ale i Stephena Fry’a i Johna Hurta. A jego zgodność treści z komiksem… ? Cóż… Przynajmniej są efektowne sceny walki 🙂