WKKDC 33 – Superman: Tajna Geneza

Genezy największych herosów są znane nawet tym, którym komiks jest obcy. Każdy wie, że rodzice Batmana zginęli na jego oczach, a Petera Parkera ugryzł radioaktywny pająk. Każdy też wie, że ukrywający się pod maską niezdarnego dziennikarza Clark Kent to tak naprawdę przybysz z Kryptona, który wylądował na polu w Kansas i znalazł się pod czułą opieką pary farmerów. Genezy te były wielokrotnie przerabiane, może by nawet rzec, że do znudzenia. Zdolny autor potrafi jednak z wielokrotnie eksploatowanego materiału ukazać coś świeżego. Tak robi zdolny duet Geoff Johns i Gary Frank w Superman: Tajna Geneza.

O fabule niewiele mogę napisać. Każdy wie, że Kal-el dorastał w Smallville i nie był mimo swej siły typem mięśniaka, a kimś, kto idealnie nadaje się na ikonicznego herosa. Pierwsze oznak tego, że nie jest zwykłym synem farmera i szukanie własnej tożsamości- motywy znane od lat. Johns nieco unowocześnił pewne fragmenty z życia początkującego Supermana. I mówiąc to nie mam na myśli, iż wywrócił legendę tej postaci do góry nogami i zrobić ją pod nowego czytelnika.

Co takiego więc dokonał twórca Batman: Ziemia Jeden? Zachował charakterystyczne elementy jak jego relacja z Laną Lang, praca w redakcji Daily Planet czy powoli rosnąca nienawiść Lexa Luthora , ale znacznie je rozszerzył, szczególnie w przypadku LL. Już bowiem w latach młodzieńczych widoczna była ogromna różnica między prostolinijną dobrodusznością Kenta, a zachłannością i chęcią dominacji Luthora. Johns stworzył też wspaniały motyw z kontaktami miliardera z mieszkańcami Metropolis. Zachowujący się jak nieformalny władca miasta ze swoimi aktami łaski wydaje się być kimś jeszcze bardziej dorzucającym, a w obliczu tego, jak przedstawiany bywa obecnie czy w historii Luthor– wręcz odrażająco i małostkowo. Tak silny kontrast z Supermanem, który jest tu dla odmiany mniej patetyczny, za to bardziej naiwny, już na starcie ich znajomości nie zapowiada niczego pozytywnego.

Lois Lane nie była nigdy moją faworytką wśród damskich postaci DC Comics, a mariaż Kal- ela z Wonder Woman w Nowym DC Comics! Niezwykle mnie ucieszył. Tym bardziej, że po resecie uniwersum Lois nie była tą samą ciepłą osobą, a kimś nastawionym na sukces. Tutaj ma w sobie reporterskie zacięcie, ale widać już na pierwszy rzut oka, że dostrzega w zakręconym dziennikarzu z prowincji coś więcej niż asystenta. A jeśli mowa o nieporadności Supermana w jego cywilnych ciuchach- John Corben przekonuje się, że nie warto zadzierać z przedstawicielami czwartej władzy.

Gary Frank jest rysownikiem wyróżniającym się ciekawym realizmem w rysunkach. Dla mnie jest takim bardziej dokładnym Steve’m Dillonem z jego wszystkimi wadami i zaletami. Z jednej strony świetnie czuje kadrowanie i nie boi się ukazywać co bardziej brutalnych widoków, z drugiej często jego twarze są budowane na jednym modelu. Nie wyobrażam sobie jednak kogoś innego w tej historii. Po Superman: Brainiac to kolejne warty uwagi komiks z udziałem Kryptończyka współtworzony z Johnsem.

Pojawiają się tu również ciekawe postaci poboczne, które nie zawsze mają dużo do powiedzenia w regularnych seriach. Naczelny Perry czy Jimmy Olsen pokazują, że istotną częścią życia Supermana jest jego dziennikarska praca, zaś jego relacja z nimi, zwłaszcza z Olsonem, udowadnia, że mimo pozaziemskiego pochodzenia jest człowiekiem. Pokazana jest tu też geneza Parasite’a, który już chyba nigdy nie sięgnie po przysmak Homera Simpsona… 🙂

W całej mitologii Supermana ważna jest to, kim jest dla ludzi. Początkowo uważany za coś co może zagrozić, szybko zyskuje aprobatę tłumów, co jest odwrotne do tego, jaką sławą, a raczej niesłąwą cieszy się Lex. Johns ujawnia też motywy działania herosa i to, jak ta rola wpłynęła na tożsamość prostego chłopaka z Kansas, który na dodatek ma wewnętrzne rozterki dotyczące swego pochodzenia. Nie ma tu wielkiej psychologii, ale pozwala zbliżyć się czytelnikowi do momentami nadto spiżowej ikony, jaką jest obrońca Metropolis.

Wkrótce w Wielkiej Kolekcji Komiksów DC Comics zawita geneza autorstwa Marka Waida, które podobnie jak powyższa znacznie poszerza wyobrażenia o początkach Człowieka Ze Stali. Niemniej warto zapoznać się i z nią, tym bardziej, że rozłożone na dwa tomy dzieło zbiera wysokie noty wśród fanów. Ja jednak cieszę się dziełem Johna i Franka, których wspólne prace są naprawdę dobra. Liczę, że podobnie będzie i z Doomsday Clock w ostatecznym kształcie.