Justice League vs Suicide Squad

Śniło Wam się starcie dwóch najbardziej znanych drużyn w świecie DC? Marzyliście o krwawym starciu pomiędzy Liga Sprawiedliwych, a Oddziałem Samobójców, które będzie emocjonujące, zaskakujące i przepełnione akcją? Mam nadzieję, że łatwo nie rezygnujecie ze swoich marzeń, bo przedstawiona historia jest daleka tym ideom, niestety.

Justice League vs Suicide Squad rozpoczyna się bez zbędnych przeciągań. Na dzień dobry tytułowa drużyna kryminalistów rzucona jest w wir nowej misji, który zbliża ich do bezpośredniego starcia z drużyną broniącą świat przed złem. Bez zbędnego przeciągania dochodzi do interakcji pomiędzy obydwiema drużynami. Jeśli pamięć mnie nie zawodzi, pierwsza wymiana pięści ma miejsce na początku drugiego numeru. Bardzo wyczekiwałem starcia pomiędzy drużynami i niestety mocno zawiodłem się. Potyczka między drużynami bardzo szybko dobiega końca. Niestety obeszło się bez zaskakujących zwrotów akcji, nietypowych team worków czy rozlewu krwi. Jedyna co zaskoczyło mnie w całości zajścia to sposób zakończenia potyczki.

Tytuł eventu jest typowym „click baitem”, który miał przykuć uwagę czytelników. Myślę, że nie jedna osoba będzie zaskoczona sprowadzeniem tytułowej potyczki do minimum. Okazuje się, że tytuł jest mylącym wabikiem do całkiem niezłej historii, w której główne skrzypce odgrywa dawno nie widziany Maxwell Lord. Oprawca sprowadza jeden z pierwszych Suicide Squad zagrzewając ich do walki przeciwko Amandzie Waller. Całość stanowi akt zemsty, który przysłania prawdziwy cel Maxwella.

O ile beznadziejnie został wykorzystany motyw starcia obojga drużyn, o tyle całkiem ciekawie prezentuje się główna historia. Motywy od początku wydają się jasne, a Maxwell jest dobrze prowadzoną postacią. Scenarzysta zaplusował u mnie przywracając dawnego Lobo oraz wprowadzając Killer Frost, która odegrała znaczącą rolę w trakcie historii. Uważam, że Killer Frost jeszcze nigdy nie była tak fajnie wyeksplotowana jak tutaj. Jej postać wypadła o niebo lepiej od Harley Quinn, która w historii dostała nieuzasadnionego niczym power up’a.

Historia zaczęła się średnio, w środku było już całkiem nieźle, a jak końcówka? Niestety im bliżej końca, tym urok rzucony po starciu drużyn zaczął powoli gasnąć. Wydaje mi się, że autor trochę za bardzo popłynął na fantazji wobec czego wprowadził motyw nieco psujący fajnie wykreowaną postać Maxwella. Mocno odbija się to na końcówce historii. Z reguły narzekam na długość eventów (np. Dark Nights Metal), ale w tym wypadku jestem zadowolony, że historia nie trwała dłużej. Nieco obawiałbym się o jej dalszą jakość.

Bardzo dobrze prezentują się rysunki. Artysta świetnie oddaje dynamikę starć bohaterów, a postacie są dobrze dopracowane. Jest kilkanaście szkic, które zapadły mi głęboko w pamięć, i do których z pewnością powrócę nie raz.

Z przykrością nie czuję się zaczarowany historią, ale w żadnym wypadku nie odradzam jej zainteresowanym czytelnikom. Mimo tytułu, który w praktyce ma się dość słabo do historii, przyjemnie i szybko przebrnęło się przez lekturę, która w ogólnym odbiorze nie była taka zła. Ogromną zaletą komiksu jest sprowadzenie dawno niewidziany postaci, które miały kilka fajnych momentów. Warto zaznaczyć, że event był paliwem zapalnym do startu kilku ważnych wątków komiksowych (część jest już prowadzona, część jeszcze nie). Polecam nie mieć wielkich oczekiwań wobec zapowiadanego starcia, a lektura z pewnością będzie dużo lepiej odebrana przez Was.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Komiks do nabycia w internetowym sklepie Egmontu.

Recenzje pozostałych komiksów wydanych w ramach DC Odrodzenie.