WKKDC #57 – Batman: Pod kapturem

Życie Batmana nie było usłane różami. Pamiętna geneza była początkiem jego działalności, ale nawet jako Mroczny Rycerz doznałam ogromnych osobistych strat, wśród których największą była śmierć drugiego Robina – Jasona Todda. Chłopaka odmiennego od Dicka Graysona. Buntowniczego, ze skłonnościami do popadania z tarapaty i pozwalającego sobie na liczne samowolki. Jedna z nich skończyła się tragicznie. W komiksie superbohaterskim, jak mawiał Doktor Manhattan, nic nigdy się nie kończy. A doskonałymi okazjami do szokujących niekiedy zmian są rozmaite eventy, jak Nieskończony Kryzys, którego rezultat pojawia się w poniższym tomie. Oto wielki powrót zza grobu postaci, której zmartwychwstanie było uważane przez wielu za niemożliwe. Czegoż jednak nie robi się dla czytelnika i przede wszystkim dla rozwoju uniwersum. Że o innych szeleszczących korzyściach nie wspomnę. Pięćdziesiąty siódmy tom WKKDC to jednak nie skok na kasę, a komiks o ogromnym znaczeniu dla postaci Batmana.

Red Hood to tożsamość Jokera ten zanim wpadł do kadzi z chemikaliami, choć po New 52! jego geneza i działalność sprzed wypadku w Ace Chemicals jest mocno niejasna, a fakt, iż nemezis Batmana występuje aż w trzech egzemplarzach, nie ułatwia połapania się w tym wszystkim. Nieważny jest tu jednak Joker. Istotny jest Jason Todd, który po latach paradoksalnie przyjął pierwotne miano swego oprawcy, by powrócił do Gotham i zaczął swoją wendettę na przestępczej społeczności. Bez udziału Batmana rzecz jasna. Ale czy Mroczny Rycerz pozwoli sobie na nieautoryzowane wejście na jego teren?

Pamiętacie scenę z Mrocznego Rycerza Nolana, w której Joker jasno pokazuje mafiozom, kto teraz rządzi w półświatku Gotham? Komiksowy Red Hood ma podobny styl radzenia sobie z kryminalistami. Bez ceregieli i straszenia nietoperzowymi skrzydłami, bez jakiejkolwiek litości. Uczciwie trzeba przyznać, że daleko mu jeszcze do Punishera, ale na kamiennej twarzy Franka Castle’a pojawiłby się uśmiech na myśl o kimś gustującym w jego metodach. I właściwie nie ma się co dziwić- gdy na drodze stoją takie typy jak Black Mask czy Deadshot użycie metod ostatecznych wydaje się zrozumiałe, a nawet wskazane. Rzecz jasna Batman nie jest z tego zadowolony, gdyż mimo całego atmosfery grozy, jaką wokół siebie roztacza, preferuje dość humanitarne metody względem łotrów i szybko zalicza też Red Hooda w ich poczet.

Motyw rywalizacji na linii nauczyciel- uczeń jest znany i z konkurencyjnej historii z udziałem Kapitana Ameryki i Zimowego Żołnierza. Tam jednak choćby z racji specyfiki obu panów, starcie to miało zupełnie inny charakter. Tutaj dochodzi wątek śmierci, której przyczyną nie był niefortunny wypadek, a celowe działanie złoczyńcy. Spowodowało to między innymi długotrwałe wyrzuty sumienia u Bruce’a, bardziej bolesne niż tęsknota za przyjacielem Steve’a Rogersa. Nie uwłaczając też Capowi i Bucky’emu, ale duet Batman? Robin #2 był dla mnie bardziej przekonujący, a Jude Winick i Jeph Loeb tworząc Pod kapturem dodali dodatkowy poziom ich relacji. Pewne rzeczy są jednak niezmienne- protekcjonalność Wayne’a, nieodpowiedzialność Todda i co najgorsze- brutalność przestępców.

Z czasem każdy heros zmienia kostium. Niestety. Dlaczego tak mówię? Anonimowy, uliczny wręcz przyodziewek Red Hooda mocno odcinał go od trykociarskiej braci. Nie był kolejna mutacją Robina, a kimś z zupełnie innej bajki. Czerwona maska w połączeniu z dość cywilnym ubraniem nadawała mu autentyczności. Obecnie jednak wszystko wskazuje na to, że Jason przebierze się nieco bardziej superbohaterskie ciuchy, co nieco psuje efekt odrębności, jaki udało się uzyskać Ericowi Battle’owi. Dość o Red Hoodzie. Reszta albumu to klasyczna estetyka Gotham. Mrok, miasto, podejrzane typy i lejący ich na rozmaite sposoby Batman. Do krajobrazu tego zdaje się nie pasować Amazo, lecz jego udział zaliczam na duży plus.

Pod kapturem (cóż za fatalne tłumaczenie…) to dzieło, do którego chyba nie muszę przekonywać. Oprócz historycznego dla Batmana punktu mamy tu solidną opowieść superbohaterską, z naciskiem na fakt, iż główną rolę odgrywa w niej Batman. Otrzymujemy więc coś ciut ambitniejszego do standardów gatunku, nie oczekujcie jednak Zabójczego żartu. To historia o uczniu i nauczycielu. Nawet o niepokornym synu i ojcu. Coś, co nie może umknąć nie tylko fanom Obrońcy Gotham.