Od czego zacząć czytać komiksy z Batmanem?

Batman to obok Supermana największa ikona DC. Powiem więcej. Mroczny Rycerz przez lata swego istnienia stał się poważną postacią literacką. A to niesie za sobą pokaźne dziedzictwo, wśród którego treści można się solidnie pogubić. Jego bibliografia zawiera naprawdę wiele najszlachetniejszych klejnotów, lecz zdarzają się tytuły przeciętne, a nawet słabe. Jednak gdy za historie odpowiadają takie nazwiska jak Alan Moore, Frank Miller czy Grant Morrison gorsze tytuły nikną w blasku ich dzieł. Oto zestawienie tytułów, które wprowadzą was w świat Batmana, wśród których znajdziecie  zarówno klasykę, jak i coś bardziej aktualnego. Choć bądźcie świadomi, że to ledwie wierzchołek góry lodowej mitologii Mrocznego Rycerza.

Batman: Jestem Gotham

Odrodzenie było dla wielu herosów dosłowne. Przykładem tego może być Superman. W przypadku Batmana było nieco inaczej. Zmiana autora ze Scotta Snydera na Toma Kinga wpłynęła na klimat serii, lecz większość wątków początkowo pozostała. W pierwej historii nowego rozdziału w historii Mrocznego Rycerza przychodzi mu zmierzyć się z problemami, które wyraźnie przerastają jego możliwości. Nieoczekiwanie otrzymuje jednak pomoc od pary nowych herosów, poziomem mocy zbliżonych do samego Człowieka ze Stali. Czyżby Gotham doczekało się obrońców mogących raz na zawsze zakończyć jego kłopoty? Nic z tego. Potężni herosi mają pewien defekt, a całość jest częścią czegoś znacznie większego. Tom King ma bowiem swój plan, który konsekwentnie realizuje. To też sprawia, że warto poznać tę historię, gdyż stanowi ona początek wciąż rozwijanego runu utytułowanego autora, który póki co już obfitował w głośne wydarzenia. Bo nie powiecie mi chyba, że bitwa między Jokerem a Riddlerem, czy ślub Batmana i Catwoman to koncepty nieciekawe i nierokujące dobrze na przyszłość?

Batman: Hush

Kolejna pozycja na liście pochodzi z okresu sprzed The New 52!. Zawiera jednak w sobie wszystko to, co musi poznać początkujący miłośnik Batmana. Pełna galeria kanonicznych łotrów i sojuszników Mrocznego Rycerza, wciągająca fabuła i jak zawsze doskonałe plansza Jima Lee. Ujawnione zostają też kolejne fragmenty z przeszłości Wayne’a, jeszcze sprzed feralnej nocy, które stanowią punkt wyjścia całej historii. Jeph Loeb i Jim Lee wycisnęli z postaci Batmana wszystko, co najlepsze, zadowalając zarówno tych czytelników, którym bliższa jest czysta akcja, jak i tych preferujących jego detektywistyczną stronę. Warta wspomnienia jest postać tytułowego łotra. Hush to manipulator z pierwszej ligi. W jego intrygę zamieszani są nawet ci, którzy dotąd specjalizowali się w zabójczych intrygach, jak Riddler czy Joker. Przy okazji tego drugiego Batman niemal łamię swą naczelną zasadę, co tylko pokazuje, jak Hush dobrze go zna. A to nie wszystko. Łotr skrywający swe oblicze za bandażami szykuje mu prawdziwą karuzelę przeżyć, które pozostawią po sobie ślad. Jeph Loeb dał nam wspaniałego arcyłotra, ale przede wszystkim historię, złożoną i dynamiczną zarazem.

Batman: Zabójczy żart

Krótka opowieść o dwóch mężczyznach powiązanych ze sobą nierozerwalną więzią. Jeden z nich jest uosobieniem porządku i ładu. Drugi jest chaosem, czystym szaleństwem. Mowa tu oczywiście o Batmanie i Jokerze. Alan Moore i Brian Bolland podejmują temat relacji obu panów i zależności między nimi. Oto Batman przybywa do Arkham, by ostatecznie rozmówić się ze swym nemezis. Zakończyć wieloletni konflikt, który przyniósł tak wiele ofiar, najczęściej przypadkowych i zupełnie niewinnych. Okazuje się, że Joker kolejny raz wymknął się z więzienia. I tu zaczyna się opowieść o cienkiej granicy dzielącej szaleństwo i poczytalność. Joker w ramach chorej lekcji, której udziela Batmanawi, krzywdzi Barbarę i Jima Gordonów, starając się udowodnić, że każdy może w jednej chwili stać się tak szalenie złym, jak on. Alan Moore na łamach tej stosunkowo krótkiej opowieści przedstawił esencję obłędu Jokera i jego konfliktu z Batmanem. Przez długi czas walka między panami przebiegała w sposób schematyczny, typowy dla komiksu superbohaterskiego. Moore otworzył pewną furtkę, dzięki której ich niekończące się starcie nabrało dodatkowych warstw. Do tego niejednoznaczne zakończenie, stanowiące temat wielu sporów między fanami komiksu do dziś stanowi wisienką na wybornym torcie i świadczy o geniuszu dzieła Moore’a i Bollanda.

Batman: Długie Halloween

Zanim Batman dorobił się całej plejady szalonych przeciwników, półświatkiem Gotham rządzili klasyczni mafiozi, z Carmine’m „Rzymianinem” Falcone’m i Salem Maronim na czele. Gangsterzy traktowali przebranego za nietoperza śmiałka z przymrużeniem oka, przynajmniej do czasu, gdy ten zaczął poważnie  bruździć im w interesach. Pełne otrzeźwienie dał im jednak niejaki Holiday. Morderca, który w każde znaczące święto mordował kogoś z mafijnej wierchuszki. Osobnik ten nie przejmował się bowiem ich prestiżem, fortuną czy wpływami. Co więcej, zdawał robić sobie niewiele z samego Batmana, mimo jego działań do spółki z Gordonem i Harvey’em Dentem. Co do samego Denta. Mamy tu rzadką okazję oglądać w czasie sprzed stania się Two-Face’m. Przed nastaniem ery superzłoczyńców, z których lwia część stale rezyduje w Arkham. Jeph Loeb i Tim Sale to duet autorów, który potrafi stworzyć dzieła wybitne i wyjątkowe, a takim jest Długie Halloween. Jeden z najbardziej złożonych kryminalnych występów Batmana, ukazujący czasy sprzed gadżeciarstwa, pomocy ze strony sporej grupki sojuszników i kosmicznych przygód z Ligą Sprawiedliwości. Długie Halloween kontynuacje znajduje w  Batman: Mroczne zwycięstwo, pozycji utrzymanej na równie satysfakcjonującym poziomie, gdzie na arenie pojawia się Robin.

Batman: Trybunał Sów

Run Scotta Snydera uznaje za jeden z najciekawszych współczesnych okresów w historii Zamaskowanego Krzyżowca. Głównym powodem jest tu otwierająca go historia. Batman od wielu lat uchodził za postrach miasta. Kogoś, z kim liczyć muszą się nawet najbardziej pokręceni przestępcy. Aż do pojawienia się, a raczej wyjścia z mroku Trybunału Sów. Ców miasta, a ich zbrojną ręką są wojownicy zwani Szponami. Dodać należy, że niemal nieśmiertelni i wyszkoleni na poziomie, którego nie powstydziłby się nawet Mroczny Rycerz. Trzymająca w napięciu opowieść, przedstawiająca nowe zagrożenie dla całego miasta to pozycja, która szturmem zdobyła serca fanów Nietoperza. Szkoda jedynie, że dalsze eksploatowanie Sów przez innych autorów nie było tak umiejętne, jak w przypadku fabuły Snydera. Mrok i klimat miejskiej legendy gdzieś znika, zrównując Trybunał Sów z poślednimi organizacjami, psującymi dzień Nietoperzowi.  Kilka słów na temat samego runu Scotta Snydera i Grega Capullo. Oprócz tej historii autor Amerykańskiego Wampira stworzył widowiskową nową genezę herosa noszącą tytuł Rok Zerowy i nadał Jokerowi nieco więcej mroku w Śmierci Rodziny i Ostatecznej rozgrywce. Co prawda wielu narzeka na finalne numery runu Snydera, ale nie ulegałbym negatywnym opiniom i sprawdził, jak Jim Gordon radzi sobie w roli Batmana.

Batman: Powrót Mrocznego Rycerza

Jeśli miałbym wskazać autora, który wpłynął najmocniej na dzisiejszy wizerunek Batmana, byłby to Frank Miller. Widzimy podstarzałego Bruce’a Wayne’a, który na stare lata ryzykuje życie w sportach ekstremalnych. Lata temu porzucił pelerynę Batmana i teraz jedynie funduje sobie w ten sposób zastrzyki adrenaliny. Do tego zamyka się w swej posiadłości niczym główny bohater Obywatela Kane’a i obserwuje degenerację miasta. Szereg czynników w tym narastający terror na ulicach i skrywane poczucie sprawiedliwości sprawiają, że Mroczny Rycerz znów pojawia się na ulicach miasta. Tym razem jednak przestępczość Gotham nie boi się człowieka w pelerynie. Ale od czego jest nowy pomocnik i hart ducha gotowy przeciwstawić się nawet Supermanowi? To właśnie na łamach tego komiksu miejsce miał najbardziej ikoniczny pojedynek między Batmanem i Człowiekiem ze Stali. W tle wszystkich wydarzeń pojawia się mnogość politycznych i społecznych wątków. Miller gani zarówno lewicę, jak i prawicę, nie wspominając o ogłupiających mediach i konsumenckim stylu życia. Przede wszystkim jednak pozbawia szlachetnej naiwności komiks superbohaterski. Batman: Powrót Mrocznego Rycerza obok Strażników Alana Moore’a i kilku innych kultowych dzieł to wkroczenie w mroczną, realistyczną erę, bez której dziś wizerunek herosa byłby zapewne dawno odrzucony przez dojrzalszą publikę. To jeden z tych tytułów, który uznawany jest za absolutny kanon komiksu. Mimo iż oficjalnie nie należy do głównego uniwersum DC, to jego wkład w rozwinięcie postaci Batmana jest bezcenny. Frank Miller stworzył też dwa sequele, a nawet prequel, poszerzające świat jego niepowtarzalnego Mrocznego Rycerza.

Batman: Rok Pierwszy

Kolejne arcydzieło Millera warte poznania. Co prawda po resecie The New 52! historia to wypadła z kanonu, lecz o jej wielkości świadczy fakt, iż fani nadal uważają ją za kamień milowy w historii Batmana. Po śmierci rodziców i kilkuletniej nieobecności Bruce Wayne wraca do pogrążonego w mroku Gotham. Równolegle do miejskiej policji zostaje przyjęty niejaki Jim Gordon z Chicago. Panowie na różne sposoby muszą zmierzyć się nie tyle, co z przeciwnikami, a samym systemem miasta. Początkujący superbohater i glina z zasadami to jednostki nader uciążliwe dla wygodnych i skorumpowanych gliniarzy, którym nie w smak ich chęć uczynienia z Gotham normalnego i bezpiecznego miasta. Fabuła ma miejsce przed pojawieniem się arcyłotrów i całej tej peleryniastej otoczki. Batman jest tu amatorom pokroju młodocianych herosów niż swojej przyszłej wersji. Popełnia błędy, brak mu jeszcze pewności siebie i sprawności w boju. Gordon z kolei to mężczyzna trapiony problemami niepasującymi do wizerunku gliniarz-bohatera, jaki z czasem do niego przylgnie. Wszystko to zilustrowane realistycznie ponurą kreską Davida Mazzuchellego. Batman: Rok Pierwszy zdecydowanie plasuje się w czołówce najlepszych superbohaterskich originów w historii.

Batman: Śmierć w rodzinie

Zabójstwo Thomasa i Marthy Wayne’ów było dla małoletniego Bruce’a traumą, która zaprowadziła go na ścieżkę Batmana. Tragiczna śmierć rodziców nie była jednak końcem osobistych strat, jakie miał ponieść Obrońca Gotham. Wiele lat później, z ręki pewnego uśmiechniętego szaleńca zginął wychowanej Wayne’a- Jason Todd, znany lepiej jako drugi Robin. O wiele bardziej krnąbrny i nieprzewidywalny niż Dick Grayson. Co samo w sobie było powodem do niepokoju o przyszłe losu chłopaka. Historia ta ma obecnie bardziej wartość historyczną. Sposób prowadzenia narracji może męczyć czytelnika nawykłego do nowszych historii, lecz nie można jej ważności w historii Batmana. Ciekawostką jest też fakt, iż los Todda spoczywał w rękach czytelników. To oni mieli zadecydować, czy nastolatek przeżyje. Komiksiarze okazali się nacja okrutną i głosowaniem skazali Robina na śmierć Po latach jednak gdy Jason powrócił do żywych jako Red Hood, jego zgon nie budzi już takich emocji, ale kto wie, co zafundują nam scenarzyści… Historia ta pokazuje ten aspekt Batmana, który nie jest widoczny na pierwszym planie. Mianowicie skłonność Batmana do wciągania w swą misję co rusz nowych sojuszników, najczęściej w młodym wieku. Kwestię tę należałoby poruszyć w osobnej dyskusji, ale czy sami nie mieliście wrażenia, że nawet najnowszy podopieczny herosa, Signal, nie jest ostatnim jego uczniem?

JLA: Wieża Babel

Batman to typ samotnika i odludka.  Do tego jest nieufny i przejawia  skłonności do popadania w  paranoję i rozbuchaną podejrzliwość. Widać to w również w relacjach z członkami Ligi Sprawiedliwości. Jako że jest jedynym członkiem stałego składu JLA bez specjalnych zdolności w swoim nieufnym mniemaniu ma powody do niepokoju. Tworzy szereg swoistych kół ratunkowych, które mają zneutralizować każdego z członków Ligi na wypadek niebezpieczeństwa z ich strony.  Mimo więc swej inteligencji i braterskich relacji z niemal każdym z herosów tworzy coś, co obraca się przeciwko niemu. W Wieży Babel jego koledzy odczują na własnej skórze środki zapobiegawcze.  Niejaki R’as al Ghul dobiera się bowiem do bat-jaskini i ukrytych w niej skarbów, w tym owych planów. Piękna opowieść o odpowiedzialności i relacjach typowego outsidera z najbliższymi. Miejscami szokująca, sprawiająca, że w głowie rodzi się ciche pytanie- co by było, gdyby Batman był złoczyńcą. Odpowiedź pozostawiam wam. Mark Waid jako jeden z nielicznych autorów jasno daje nam do zrozumienia, że Batman to nieco inna postać niż reszta superbohaterów. Ukazuje jego prawdziwie mroczną stronę. Nie tą łopoczącą peleryną i rzucająca batarangami a tą, która może doprowadzić do znacznie większej tragedii niż ta przezeń ukazana. I to nawet bez udziału Obrońcy Gotham.

Batman: Azyl Arkham

Wokół samego procesu twórczego Granta Morrisona i Dave’a McKeana nad tym dziełem krążą legendy. Fantasmagoryczne wizje Morrisona wspomagane były ponoć substancjami psychoaktywnymi. Sam scenariusz musiał być nieco zmieniony przez rysownika, który uznał go za zbyt mocny. A skoro nawet McKean z jego surrealistycznymi wizjami stwierdził, że coś jest nie tak, to znaczy, że Morrison popuścił wodze wyobraźni. A wiedzcie, że gdy robi to autor tego formatu,  zaczynają się dziać rzeczy niezwykłe. Batman zmuszony jest przybyć do Arkham, szantażowany przez Jokera, który tradycyjnie ma wobec niego swe obłąkańcze plany. Mroczny Rycerz zmuszony jest przejść  test, który nawet dla niego jest prawdziwą próbą sił, zarówno psychicznych, jak i fizycznych. Główna oś fabularna przeplatana jest z historią Amadeusza Arkhama, założyciela tytułowej placówki. Narracja obu historii miesza się ze sobą, zacierając granicę racjonalności, tworząc nachodzącą na siebie fabułę. Azyl Arkham to dowód na to, że postać Batman można interpretować na różne sposoby, radykalnie nawet odchodząc od superbohaterskiej konwencji. Grant Morrison uwypuklił tu człowieczeństwo Batmana, podważył też jego zdrowie psychiczne i racjonalność jego superbohaterskiej służby Wisienką na torcie są karty pacjentów Azylu, wśród którym znajduje się jedna szczególna, należąca do Bruce’a Wayne’a…

Batman: Ego

Dualizm osobowości Bruce’a Wayne’a to rzecz na poważną debatę, której niejako  podjął się niezapomniany Darwyn Cooke w swym Batman: Ego. Bo jak można pogodzić naturę bogatego playboy’a, który przeżył solidną traumę z osobowością bezwzględnego, posępnego strażnika sprawiedliwości? Ta mikstura musi kiedyś wybuchnąć i to, co pozostanie, wykluczy wszystko pozostałe. Śmierć pewnego kryminalisty doprowadza herosa na skraj załamania nerwowego. Gdzieś na granicy obłędu, gdzie zdesperowany Bruce Wayne postanawia zerwać ze swoim alter ego pojawia się… No właśnie kto? Joker? Bane? Skądże znowu. Przed miliarderem staje sam Batman, a raczej jego mroczne wcielenie. Bitwa, jaka wywiązuje się między dwoma częściami osobowości Wayne’a to pokaz genialnie napisanych dialogów i nie tylko.  Darwyn Cooke nawiązuje w swej historii do jungowskiej teorii Persony i Cienia. Podnosi kwestię tajnej tożsamości szczebel wyżej, gdzie jest ona czymś więcej niż tylko spandeksowymi gaciami i maską na twarzy. W brawurowo zilustrowanej historii dostajemy obraz wewnętrznej wojny między człowiekiem i jego demonami, a raczej demonem i ostatecznym przeznaczeniem i zależnościami, łączącymi ich obu. A co do samej oprawy wizualnej. Tak się składa, że moje pierwsze spotkanie z twórczością nieżyjącego już niestety artysty miało miejsce na łamach tego właśnie komiksu. I zapewniam was, jak zobaczycie jak Cooke rysuje, prędko sięgniecie po inne jego prace.

Batman: Venom

Substancja zwana Venomem dziś kojarzy się nieodłącznie z Bane’m. Góra mięśni, która swego czasu przetrąciła Gackowi grzbiet, nie była jednak pierwszym amatorem tego ciekawego, lecz niebezpiecznego specyfiku. Jednym z pierwszych jego odbiorców był bowiem sam Bruce Wayne. Pewnego dnia bowiem heros zawodzi i ginie człowiek. Batman, widząc swoją fizyczną słabość, wspomaganą jedynie wymyślnym sprzętem sięga po radykalne środki. Zaczyna faszerować się wspomnianym specyfikiem, co zmienia go radykalnie. Siły przybywa, lecz ubywa rozsądku i poczucia moralności. Obrońca Gotham z superbohatera staje się brutalnym osiłkiem, którego uzależnienie od venomu rzuca cień nawet na prywatne życie. Czasami Batman balansował na granicy zostania antybohaterem, tutaj zostaje nim w pełni, choć pojawia się i odkupienie. Ciekawe studium uzależnienia, choć niepozbawione nutki superbohaterskiego efekciarstwa i wybuchów.  Szkoda jedynie, że dziś nie wraca się do tej historii i jej motywów, jak Marvel czyni to z alkoholizmem Tony’ego Starka. Uzależniony Batman to wątek na niejedną historię.

Gotham Central

Seria scenariusza Grega Rucki i Eda Brubakera, opowiadająca o trudzie i znoju pracy gothamskiej pozycji. Sam Batman występuje tu sporadycznie, stanowiąc jednak dość istotny punkt ich służby. Autorzy pokazują nam, że GCPD to nie tylko Jim Gordon i Harvey Bullock, a cały zespół walecznych glin. Ba! Obaj panowie są tu rzadszym widokiem od epizodycznego Batmana. Gordon grzeje kości na emeryturze, a Bullock nieco splamił swą karierę. Nieobecność mainstreamowych bohaterów rekompensują za to sztandarowi złoczyńcy. Two-Face, Joker czy Szalony Kapelusznik przekonują się jednak, że nie trzeba Mrocznego Rycerza, by trafić ponownie za kratki. Policyjna sensacja łączy się tu z solidnym kryminałem noir i osobistymi dramatami ofiar. Autorzy poruszają też sprawy społeczne, które nieczęsto pojawiają się na łamach typowych serii superbohaterskich. Wewnętrzne tarcia w strukturach policji, problemy w życiu prywatnym, odrzucenie odmienności, jak w przypadku homoseksualizmu jednej z detektywów to niektóre z nich. Rucka i Brubaker zdecydowanie kładą nacisk na te kwestie, uginają do nich nawet superzłoczyńców, a nawet wpasowując wszystko zgrabnie w jeden z punktów przełomu w świecie DC. Gotham Central to cykl zamknięty, choć liczę, że kiedyś wydawnictwo powróci do przygód herosów bez peleryn.

Batman: Gotham by Gaslight

I na sam koniec coś mniej szablonowego, dosłownie i w przenośni z innego świata. Batman to postać posiadająca naprawdę wiele z XIX-wiecznej postaci romantycznej. Cały ten mrok, jakim jest owiany idealnie komponuje się z neogotyckimi budynkami, jakich zadziwiająco dużo znajduje się w postindustrialnym Gotham. Brian Augustyn i Mike Mignola przenieśli postać Obrońcy Gotham do epoki węgla i stali, gdzie Mroczny Rycerz zmierzyć musi się ze słynnym mordercą tamtej ery Kubą Rozpruwaczem… Brian Augystyn zadbał o to, by jego opowieść nie była tandetnym dziełem osadzonym we współczesnych częstokroć błędnych wyobrażeniach XIX wieku, co też znakomicie zrozumiał Mike Mignola. Twórca Hellboy’a nie bombarduje nas wiktoriańskim przepychem a kieruje raczej w stronę alejek, w których z pewnością nie chcielibyście się znaleźć nocna porą.  Gotham by Gaslight nie należy do kanonu, będąc częścią cyklu alternatywnych historii Elseworlds, lecz wiktoriański gotyk wspaniale pasuje do postaci Batmana i stanowi świetny początek przygody z nieco innymi światami DC Comics. Tytuł ten doczekał się kontynuacji pod tytułem Batman: Master of the Future a jego echa słychać między innymi w Batman: Zagłada Gotham.