Ostatni Kryzys

DC słynie ze swoich kryzysów. I to nie finansowych, a komiksowych wydarzeń rozgrywających się pod tym hasłem. Poprzednie eventy narobiły diametralnych zmian w strukturze multiversum, ciepło przyjętych przez fanów. Czy skala „Ostatniego Kryzysu” powtórzyła wcześniejsze sukcesy?

Wydawnictwo DC od zmierzłych czasów lubiła bawić się losami swoich bohaterów, na okrągło zmieniając ich originy, moce itp. Najlepszym tego dowodem jest Aquaman. Nic dziwnego, że w pewnym momencie zapanował chaos, w którym czytelnicy się gubili. Z ratunkiem przybyły Kryzysy, które porządkowały, zmieniały statusy, coś usuwały itd.

Po poprzedzających kryzysach („Kryzys na Nieskończonych Ziemiach” oraz „Nieskończony Kryzys”) przyszedł czas na finałowy Kryzys do Granta Morrisona. Scenarzysta postawił bohaterów na prawdę w krytycznej sytuacji. Władzę nad ziemią przejmuje Darkseid, a na domiar złego bohaterowie obrywają mocnym impetem kasując kilka silnych postaci bez chwili wahania. Im historia brnie w las, tym bardziej pogarsza się sytuacja obrońców ziemi. Po raz pierwszy możemy odczuć wagę zaistniałej sytuacji, i że tym razem niekoniecznie pewna jest wygrana dobra nad złem. Zarys historii na samym początku bardzo przypodobał mi się. Od dawna szukałem historii tego kalibru. Niestety z kolejnymi stronami zaczęło robić się męczarnie.

Bardzo lubię styl Granta Morrisona. Nietypowe pomysły Morrisona odnajdują swoje miejsce w świecie komiksowych superbohaterów, co udowadnia chociażby aktualna seria „Green Lantern”, która dała nowe życie Korpusowi Zielonych Latarni. Seria dała spojrzenie na zapomnianą przez artystów policyjną stronę Korpusu. Niestety odnoszę wrażenie, że Morrison pogubił się w „Ostatnim Kryzysie”. Grant chciał zbyt dużo na raz przedstawić i zwyczajnie nie starczyło mu na to czasu. Od pewnego momentu dość topornie zaczyna się czytać całość historii, mnóstwo wątków i postaci jest na raz wrzucana i zwyczajnie pomijana, a niektóre wątki z fajnym potencjałem przedstawiane jak najbardziej skrótowo. Dwukrotnie musiałem przeczytać „Ostatni Kryzys”, aby na spokojnie zrozumieć całość historii, a i tak nie mam pewności, czy wszystko zrozumiałem prawidłowo. Pod tym kątem przeważają poprzednie Kryzysy, które były łatwe w zrozumieniu całej akcji.

Miło obserwowało się powroty od dawna niewykorzystywanych postaci, fajnie czytało się niektóre z użytych motywów. Niestety pędząca chaotycznie akcja nie ułatwiła czerpanie z tego przyjemności, ponieważ co sił musiałem się skupić na prawidłowej interpretacji faktów. Najbardziej rozczarowująca część historii ma miejsce w okolicach finału. Budowany tragizm sytuacji zostaje rozstrzygnięty w dość banalnie wydający się sposób. Bardzo cierpi na tym waga konsekwencji po stronie dobra, które zamiast wywrzeć na czytelniku „wow, to było mocne”, odczuwa się jedynie „meh”. Co prawda część bohaterów nagina dotychczasowe wartości, ale w dalszym ciągu nie wywołuje to na czytelniku zamierzonego efektu.

Graficznie jest w porządku. Ostrzec trzeba przed jednym faktem – Graficzna strona eventu została stworzona łącznie przez 18 artystów. Niech nie zdziwią Was zatem różnice stylów w pewnych miejscach, które niekoniecznie muszą przypaść Wam do gustu.

Czy zatem warto sięgnąć po „Ostatni Kryzys”? Czy lepiej prezentuje się na tle poprzednich kryzysów DC? Zdecydowanie jest to historia z niezłym potencjałem, która od początku do końca trzyma bohaterów w gorzej niż kiepskiej sytuacji, a trupów po stronie dobra nie brakuje, wręcz ilość ofiar jest całkiem spora. Tragizm sięga czołowych bohaterów, co umożliwia wykazanie się „drugoplanowym” postaciom. Niestety ogromną wadą historii jest toporna narracja, która wymaga od czytelnika nie lada skupienia, aby zrozumieć o co tak właściwie w tym wszystkim chodzi. Mam wrażenie, że bez drugiego podejścia do historii żyłbym w przeświadczeniu, że ominąłem ważny element układanki. „Ostatni Kryzys” bez dwóch zdań jest pozycją obowiązkową, wnoszącą znaczące zmiany do uniwersum DC, ale przed czytaniem należy przygotować się mentalnie, że niekoniecznie będzie to szybka i przyjemna przeprawa

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Komiks do nabycia w internetowym sklepie Egmontu.