All Star Batman tom 3: Pierwszy Sojusznik

Cykl „All Star Batman” od początku różnił się od pozostałych tytułów sygnowanych marką Mrocznego Rycerza. Scott Snyder to dość śmiały autor i widać to choćby po koncepcji wyrzucenia przygód herosa poza rogatki Gotham. Od wędrówki przez USA z Two Face’m u boku, poprzez próbę powstrzymania masowej zagłady, aż po teraz. Tytuł ostatniego tomu nie jest przypadkowy, choć może zmylić. Towarzyszem broni nie będzie bowiem żadem z Robinów czy członków Ligi Sprawiedliwości. Ten ktoś towarzyszy herosowi znacznie dłużej niż Dick Grayson czy Superman. Mowa tu o Alfredzie, który potrafi znacznie więcej, niż wymaga to jego profesja.

Tytułowa historia opowiada o pewnej misji, która to właściwie bardziej jest misją Alfreda niż Batmana. Bo właśnie niepozorny kamerdyner pełni tu kluczową rolę, a Mroczny Rycerz wręcz niknie w jego cieniu. Dla ścisłości kilka słów przypomnienia. Alfred Pennyworth, zanim zaczął służbę dla rodu Wayne’ów był niezłym zabijaką, służącym ku chwale Brytanii. Nie był ot takim przeciętnym żołdakiem, a osobą, która mogłaby konkurować na polu walki ze swoim przyszłym przybranym synem. Demony właśnie z tamtego hulaszczego okresu wracają, przy okazji solidnie psując plany Batmana. Opowieść ta to świeższe spojrzenia na Alfreda. Pod koniec okresu Nowego DC Comics! waleczny kamerdyner był złamany wydarzeniami z „Ostatecznej rozgrywki”. Jak widać na powyższym przykładzie, jego hart ducha powrócił i nawet młodsi towarzysze Batmana mogliby brać przykład z na co dzień spokojnego lokaja.

Druga opowieść w tym tomie skupiona jest wokół rosyjskiej mafii. Za scenariusz odpowiadają ty Rafael Albuquerque i Rafael Scavone. I niestety widać, iż panowie nie posiadają talentu Snydera. Oto mafia z Rosji przemyca do Gotham spore ilości broni, a tamtejsi przestępcy robią z niej użytek. Efekt tych działań oczywiście nie podoba się Batmanowi, który postanawia zakręcić kurek z postsowieckim arsenałem. Mroczny Rycerz zapomina jednak, że jego peleryna nie wszędzie budzi respekt, a w surowej Mateczce Rosji gangsterzy to nie dziwaki z Arkham. Pomysł był naprawdę dobry, lecz jego wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Lubię detektywistyczną stronę herosa, lecz próba wniknięcia w szeregi mafii przypomina scenariusz z kiepskiego filmu akcji. Jedynym plusem jest antagonista zwana tu księżniczką Wiką. Dziewczyna ta bez wstydu mogłaby mierzyć się z heroinami Gotham i liczę, że któryś mądry autor sięgnie po tę postać, przy okazji nieco rozwijając wątek rosyjski.

Uwielbiałem run Scotta Snydera w „Batmanie”. Miał on swoje upadki, lecz nader zgrabne i w gruncie rzeczy dające satysfakcję. „All Star Batman” nieco przedłuża jego panowanie, choć w zupełnie innej konwencji. Snyder pozwala sobie na więcej swobody, pomija główne wątki prowadzone przez Toma Kinga czy Jamesa Tyniona IV i daje nam szereg pełnych akcji historii, w których całe to superbohaterstwo Batmana jest jedynie tłem. Gdy się tak zastanowić to Mroczny Rycerz dość często postępuje bardziej, jak bohater kina akcji niż archetypowy heros. Scott Snyder doskonale rozumie tę stronę złożonej struktury postaci Batmana i umiejętnie ją wykorzystuje.

Rafael Albuquerque doskonale rozumie się ze scenarzystą, a w przypadku tego komiksu wręcz czyta mu w myślach. Bitwa Alfreda i Batmana z tajemniczym przeciwnikiem z przeszłości tego pierwszego to kawał krwawej jatki. W końcu cóż się dziwić. Motywem przewodnim są pirackie opowieści, a morscy grabieżcy nie należeli do pacyfistów. Plansze dużo zawdzięczają też ekipie z Jordie Bellaire na czele. Artystka stawia na neonowe, wyróżniające się barwy, które w odpowiedni sposób tonują napięcie i tempo akcji. Z kolei Księżniczka Wika w wykonaniu Sebastiana Fiumary mogłaby na stałe dołączyć do plejady przeciwników Batmana, mimo pewnych wspólnych cech z Talią Al-ghul. „All Star Batman” z pewnością jest cyklem najciekawszy pod względem wizualnym, a trzeci tom zdaje się to potwierdzać.

Trzeci tom „All Star Batman” pozostawia pewien niedosyt. O Snyderze mówi się, że potrafi on napisać wspaniały scenariusz, lecz pod koniec zwykle nie bardzo wie jako odpowiednio go zakończyć. Tym razem otwarte zakończenie nie jest winą autora „Trybunały Sów” a kolegów Rafaelów. Panowie zapragnęli być może kontynuacji swego scenariusza, lecz z furtki, którą pozostawili, wyziera chłód, który nie zachęca do ponownego w nią wejścia. Co innego z „Pierwszym Sojusznikiem”. Dla mnie jest to jedna z najlepszych opowieści poruszających temat relacji Alfred-Bruce, która zdecydowanie bliższa jest tej rodzicielskiej niż na linii pan-sługa. Dla kogoś, kto zatęskni za Snyderem mam pocieszenie. Wkrótce na rynek zawita „Batman Metal” a tam Snyder i współautorzy pokazują, że eventy w DC to nie tylko Superman i Kryzys.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Komiks do nabycia w internetowym sklepie Egmontu.