Od czego zacząć czytać komiksy z Shazamem?

Kapitan Marvel, czy raczej Shazam, w ostatnich dekadach nie mógł pochwalić się tak bogatą bibliografią, jak jego kolega z „S”-ką na piersi. Nie znaczy to jednak, że nie ma on na koncie kilku pozycji, które warto znać. Shazam/Kapitan Marvel to kawał historii komiksu superbohaterskiego.  Poniżej znajdziecie absolutnie kanoniczne pozycje, niezbędne do poznania postaci Shazama i jego dziedzictwa.

Shazam: Potworne stowarzyszenie zła

Oryginalne genezy w większości są dziś niestrawne. Nieobeznany z staroszkolnymi komiksami czytelnik może wręcz dostać palpitacji serca na widok jego ulubionego herosa w woniejącym naftaliną i tym samym zabawnym wydaniu. Jeff Smith znany u nas z „Gnata” podjął się zadania opowiedzenia powstania i początków Kapitana Marvela. I zrobił to w dość ciekawy sposób. Powrócił on kilkoma zabiegami narracyjnymi do stylistyki i łagodności komiksu sprzed lat. Jego Billy Batson to miły chłopak, który od samego początku wydaje się najwłaściwszym kandydatem do roli potężnego herosa. I tu pojawia się pewna ciekawostka bowiem umysł Billy’ego jest oddzielony od umysłu Shazama. Zabieg to dość kontrowersyjny, lecz całkiem skuteczny w tym dziele. A co z przeciwnikami? Heros nie ma łatwo, gdyż na jego drodze stają Sivana i Mister Mind. Na szczęście u boku ma służącego radą Tawny’ego i Mary Marvel. Nie będę ukrywał, że dzieło to skierowane jest przede wszystkim do młodszego czytelnika. Jeśli jednak ktoś jest fanem „Gnata” poczuje tu charakterystyczny klimat cyklu Smitha.

Smith jest tu też rysownikiem. Jego prace to największy atut komiksu. Wystarczy przyjrzeć się uroczo narysowanych Billy’emu i Mary oraz niebywale pomnikowemu obliczu Shazam, by rozpoznać autora. Również roboty Mister Minda czy nieco wynaturzony Sivana utrzymane są w charakterystycznym stylu Smitha.

Shazam New 52!

Wizja Billy’ego Batsona według Jeffa Smitha jest odmienna od tej Geoffa Johnsa. Ten drugi porzuca wizerunek grzecznego i zaradnego chłopaka na rzecz osobnika problematycznego, tułającego się pomiędzy kolejnymi rodzinami zastępczymi. Tym samym, o wiele bardziej realnego niż z komiksu Smitha. Historia ta to origin postaci, który zawiera w sobie wszystko, co powinien. Są więc pierwsze kroki w pelerynie, pierwsi przeciwnicy i co najważniejsze od początku wiadomo, z jakim typem bohatera będziemy mieli do czynienia. Johns podchodzi również do kanonicznych elementów świata Kapitana Marvela w świeży sposób, nie rujnując ich jednak nadmiernym uwspółcześnieniem. Wystarczy spojrzeć na Siedem Grzechów, by dostrzec, że to ten sam bohater, lecz w zupełnie nowym, śmiało mogę rzec lepszym wydaniu. Johns nie zapomina także o najważniejszych przeciwnikach Shazama. I tak Black Adam zyskał w moich oczach autentyczność, a Sivana przestał kojarzyć mi się z niezapomnianym Stępniem z „13 posterunku”.

Dla wielu z pewnością ten tytuł będzie najlepszy na samym początku. Billy jest prawdziwie współczesnym małolatem, Johns nie myśli go idealizować, a Gary Frank doskonale to czuje. Duet tych autorów po raz kolejny daje nam świetną rozrywkę. Wprowadzone przez nich zmiany nie kalają legendy bohatera, a wręcz dodają mu cech niezbędnych do odnalezienia się w innej erze. Klasyczny Shazam budzi szacunek i jego wkład w świat DC i sam komiks jest wielki. Aby jednak był bohaterem lubianym, musiał przejść kilka modyfikacji, które wyszły znakomicie.

Multiversicty: Thunderworld

Uniwersum wydawnictwa DC Comics powinno nosić nazwę multiwersum. Liczni autorzy stworzyli ku radości czytelników masę światów, niekiedy naprawdę egzotycznych w swej koncepcji. Jednym z nich jest Ziemia-5 z komiksu „Multiversity: Thunderworld”. Jej głównymi bohaterami jest Rodzina Marvela, czyli postaci pochodzące Fawcett Comics. herosi występują tu w swej standardowej odsłonie, bez unowocześnień i w takich też wydarzeniach uczestniczą. Dostaje więc w opozycji do Marvelów Rodzinę Sivana. Głowa tej złowrogiej familii porwała bowiem samego Czarodzieja i teraz pragnie pozbyć się Kapitana Marvela i jego popleczników. Autorem komiksu jest Grant Morrison. Autor ten składa hołd Złotej Erze, lecz w znacznie innym kontekście niż Jeff Smith. Szkocki scenarzysta to osobowość nieco nietuzinkowa i kilka momentów również jest naznaczone pewną dozą niebanalności.

Plansze Dave’a Stewarta nieodłącznie kojarzą mi się z pozbawiony superbohaterów tytułami jak „Otherside” Jasona Aarona czy „Fight Club 2” Chucka Palahniuka. W jego kresce widać jednak wyraźne zamiłowanie do herosów w pelerynach, a przy okazji „Multiversity: Thunderworld” miał okazję to w pełni pokazać. Marvel Family prezentuje się w klasycznej formie niebywale widowiskowo, jednak całe show kradnie pokręcona Sivana Family i sam szalony doktor. Porównajmy choćby Mary Marvel i Georgię Sivanę. Mary po przemianie to nadal sympatyczna i pełna uroku dziewczyna, która polega przede wszystkim na intelekcie i charakterze. Georgia zaś po wypowiedzeniu słowa ze stereotypu kujonki zamienia się w pełną seksapilu małolatę. Symboliczne prawda? Nie inaczej jest z Sivaną, który po wypowiedzenie magicznego słowa nie przypomina już cherlawego staruszka. Stewart kolejny raz pokazał, że jego wyobraźnia jest ogromna.

Superman/Shazam: Pierwszy grzmot

Nietrudno zauważyć analogię między Supermanem i Shazamem.  Podobne moce są jednak jedynie powierzchownym podobieństwem, a charaktery obu panów doskonale pokazują, jak bardzo się różnią. Istotnym faktem jest to, że Shazam to w gruncie rzeczy dzieciak. Na dodatek nienależący do tych nadmiernie dojrzałych jak na swój wiek. W efekcie tego potęga znajduje się w rękach niebywale chwiejnych. Któż jednak, jeśli nie Człowiek ze Stali nadaje się na wzór do naśladowania? Bo może i Billy posiada moce równe Supermanowi i lepiej od niego czuje się w magicznych klimatach, ale to Kal-el pełni tu rolę przewodnika i tego „dorosłego”. Panowie łączą tu siły przeciw zagrożeniu zarówno magicznemu, jak i bardziej przyziemnemu, związanemu z dwoma łysymi łotrami. Pojawia się też wątek wielkiej mocy i wielkiej odpowiedzialności, a zasada Wuja Bena dotyka Billy’ego w bolesny sposób. Historia ta jest typową superbohaterską opowieścią mówiącą o początkach relacji dwóch herosów. Ich specyfika jest jednak na tyle ciekawa, iż wyróżnia się ona spośród wszystkich tych tajnych genez i roków pierwszych.

Superman i Kapitan Marvel spotykali się przy wielu okazjach, często się ze sobą ścierając. Jednak czy to przy walce ramię w ramię, czy przeciw sobie zawsze otrzymywaliśmy efektowne wydarzenia. O zaletach tego komiksu pisałem przy okazji jego recenzji. Teraz chcę zwrócić uwagę na takie tytuły jak „Superman vs Shazam!” czy „Sprawiedliwość” gdzie supersilni panowie w pelerynach również razem zaliczyli niezłe występy. Gorąco też liczę na spotkanie panów w kinowym świecie DC.

Kingdom Come- Przyjdź Królestwo

„Przyjdź Królestwo” to komiks poruszający wiele aspektów społecznych, zwłaszcza tych związanych z problematyką superbohaterów. Mark Waid tworzy świat, w którym klasyczni herosi DC przechodzą na nieco wymuszoną emeryturę, a ich rolę przejmują młodsi peleryniarze, często wyznający kodeks Punishera. Główną rolę gra tu Superman, lecz udział Shazama jest wart odnotowania i nie mniej istotny dla fabuły. Bohater ten jest bowiem nieco inny, niż go zapamiętaliśmy. Standardem jest bowiem, iż Billy Batson to człek młody, wiekowo mieszczący się w granicach lat nastoletnich. Mark Waid prezentuje dorosłego już Billy’ego, który do złudzenia podobny jest do swego magicznego alter ego. Jego dojrzałość to jednak nic w porównaniu do tego, w jakim jest stanie. Shazam to osobnik, którego ciężko zranić, lecz Billy to wrażliwy śmiertelnik. Podatny na sugestie i manipulacje. I takim właśnie tu ulega, a rola, jaką przychodzi mu odegrać, jest iście prometejska.

Kreska Alexa Rossa jest niebywale realistyczna. Nic dziwnego, że w jego wykonaniu Shazam jest wyjęty jakby z olschool’owych komiksów. Prawdziwą jednak zasługą artysty jest fakt, iż na pomnikowym obliczu herosa ujął on obłęd godny największych szaleńców DC.  Potężny bohater z pewnych powodów nie jest tu do końca stabilny emocjonalnie i widać to nie tylko po jego nieokiełznanych wyczynach. Właściwie cały komiks to jedno wielkie arcydzieło i mam nadzieję, że Egmont wyda go ponownie.

Shazam! Power of Hope

Jestem zwolennikiem komiksu w stylu Alana Moore’a czy Franka Millera. Lubię, gdy herosi są realistyczni niedoskonali. Czasem jednak mam dość ponurej codzienności w wersji z peleryną i sięgam po bardziej klasyczne tytuły. A „Shazam! Power of Hope” bez wątpienia do nich należy. Paul Dini ujął tu bowiem kwintesencję heroizmu, jakim epatuje Kapitan Marvel. „Shazam! Power of Hope” to najlepiej pokazująca pomnikową stronę Shazama powieść, z jaką się spotkałem.  Bohater nie mierzy się tu z własnymi lękami i słabościami, a bierze udział w takich wydarzeniach, które popularnością cieszyły się w czasach młodości nieodżałowanego Stana Lee. Autor pokazuje, jak bardzo brakuje symbolicznego pomagania obywatelom na łamach komiksu superbohaterskiego. Współcześni superherosi czasem komuś pomogą, ale najczęściej przez większość czasu miotają się od eventu do eventu. Dzieło Paula Diniego i Alexa Rossa pokazuje, że schematy fabularne i narracyjne z dawnych lat potrafią oczarować i nie przyprawiać o ból głowy. Potrafią nawet zachwycić.

W „Kingdom Come- Przyjdź Królestwo” wspomniany był już Alex Ross, więc nie będę znów zachwalał na temat jego stylu i sposobu kreowania wizerunku herosów. Kapitan Marvel w tym wydaniu  jest postacią bardziej klasyczną. Cały album jest tak naprawdę ogromnym hołdem dla jego legendy, a właśnie ceniony rysownik najlepiej sprawdza się w tego typu zadaniach. Widać tu też jak ogromnie utalentowanym jest on twórcą. Bardzo ciekawa jest tu mimika postaci. Kapitan Marvel ma oblicze niewątpliwe dorosłe, lecz ujęcia w jego lica w niektórych kadrach otwarcie pokazują, że wewnątrz siłacza z błyskawicą na piersi tkwi energiczny dzieciak. Alexa Rossa nigdy dość.

Convergence Shazam

Cykl/wydarzenie znane jako „Convergence” został całkowicie pominięty na polskim rynku, mimo iż był dość istotny dla multiwersum DC. W przypadku Shazama otrzymujemy koniunkcję jego świata z „Multiversity: Thunderworld” a rzeczywistością z „Batman: Gotham by the Gaslight”. Jak wypadło to chwilowe połączenie wręcz idealnego świata herosów z mroczną, XIX-wieczną wizją Mrocznego Rycerza? Powiedzieć, że przekonującą, to za mało. Jeff Parker i Evan Shaner wyciągnęli to, co najlepsze z serii tworząc dynamiczną, ale niegłupią opowieść z udziałem nietuzinkowych wersji herosów. Wizualnie komiks prezentuje się świetnie. Shaner konfrontuje tu Shazama, który wydaje się jeszcze bardziej superbohaterski niż Superman z mroczniejszą, nieco steampunkową wersją Batmana.

Historia ta to jednak opowieść dla kogoś, kto przeczytał oba komiksy, które łączą się w powyższym crossoverze. Jej jakość zrobiła jednak na mnie takie wrażenie, że nie mogłem jej odpuścić. W końcu zawsze następuje moment, w którym sięgamy po bardziej skomplikowane fabularnie i historycznie tytuły czyż nie? A „Convergence Shazam” to bodaj najlepszy wybór. Mówiąc, takich tytułów jak ten i powyższe chciałoby się przeczytać w rodzimym języku. I może kiedyś to życzenie się spełni?