Jonah Hex: Wojna sześciostrzałowców

Do tomu o Jonahu Hexie podszedłem z dużym entuzjazmem. Po prostu od bardzo dawna nie czytałem żadnego komiksu o postaciach innych niż peleryniarze. Jednocześnie nie mogę powiedzieć, że miałem jakieś konkretne oczekiwania, bo to mój pierwszy kontakt z tą serią. Jako westernowy laik muszę jednak powiedzieć, że „Wojna sześciostrzałowców” to bardzo przystępna i ciekawa lektura, ale nie pozbawiona wad.

Podoba mi się jak budowana jest atmosfera i klimat komiksu. Czytelnika wita czarna grafika z tytułem i brzydkim jak noc obliczem głównego bohatera. Po jej przewróceniu widzimy stopkę wydawniczą i dużą ilustrację przedstawiającą Hexa jadącego konno wraz z Indianami. Kolory na niej są płowe, ale całość jest bardzo jasna, a sam szkic bardzo wyraźny. To tylko drobiazg, ale idealnie podsumowuje całą „Wojnę sześciostrzałowców”. Scenariusz i rysunki są czasem bardzo mroczne, a jednocześnie autorzy znaleźli miejsce na pokazanie jasnych kadrów i weselszych punktów fabuły. Fabuły prostej jak drut.

Hexa dogania jego mroczna przeszłość. W czasie wojny secesyjnej, gdy Jonah był oficerem Konfederacji, walczący u jego boku przyjaciel zginął z rąk wroga. Teraz ojciec chłopaka, bogaty plantator, obwinia łowcę nagród o jego śmierć i porusza niebo i ziemię, aby pomścić syna. Hex i jego przyjaciele będą musieli zmierzyć się z armią bandytów i płatnych morderców, aby odnaleźć i zabić mściwego plantatora.

Sami widzicie, że scenarzyści, Justin Gray i Jimmy Palmiotti przy zarysie fabuły zbytnio się nie namęczyli. Wszystko jest jasne, nieskomplikowane, czyli takie jakie powinno być w westernie. Ogromną różnicę robi sposób w jaki historia została przedstawiona. Jak wspomniałem, jest na zmianę ponuro i zabawnie, ale żarty prawie nigdy nie wychodzą poza granicę czarnego humoru. Jedynym wyjątkiem jest postać meksykańskiego mordercy z maczetami, którego wygląd był wzorowany na aktorze Danny’m Trejo, znanym m.in.: z filmu „Maczeta zabija”. Ot, puszczenie oka do czytelników. Poza tym na prawdę barwne postaci jak czarujący łotr Bat Lash, czy oszpecona zabójczyni Tallulah Black przerzucają mniej lub bardziej błyskotliwymi uwagami podszytymi sporą ilością ironii.

Z drugiej strony wyżej wymienieni, oraz Jonah, Danny Trejo i wielu innych to niesamowicie brutalni zawodnicy. Trup ściele się tu gęsto w czasie strzelanin, walk na noże, tomahawki, (oczywiście) maczety, ale także w wyniku tortur. Można zatem powiedzieć, że prostą fabułę ubogaca świat przedstawiony i sposób kreacji bohaterów tej historii. Nie można zapomnieć tu o wkładzie rysownika Christiana Cucciny i kolorysty Roba Schwagera. Ich prace są na prawdę genialne; idealnie oddają atmosferę opowieści i sprawiają wrażenie niezwykle kolorowych, mimo ograniczonej palety barw na prerii. Do tego sądzę, że mój ulubiony żart z Maczetą to głownie zasługa panów od warstwy graficznej. Świetnie to wszystko ze sobą współgra i aż żal mówić o jedynym zarzucie, jaki mam do tego komiksu.

Świetnie napisane postacie, różnorodne tony, w jakie uderza historia, i niesamowite rysunki sprawiają, że całość czyta się na prawdę dobrze. Ten komiks po prostu wciąga. Siedzę sobie w moim ulubionym fotelu, czytam i czytam, bawię się świetnie, aż tu nagle koniec! Nie chodzi mi tu o to, że komiks jest za krótki, ale o to, że finał historii jest źle rozplanowany. Żeby zdradzać jak najmniej: finałowy pojedynek Hexa i jego wroga to ledwie trzy strony z dwudziestu ostatniego zeszytu historii. To niesamowicie rozczarowujące. Jakby scenarzyści nagle zauważyli, że poświęcili 3/4 zeszytu na budowanie napięcia, ale nie mieli już miejsca na satysfakcjonujące i pasujące do reszty tomu zakończenie.

Wielka szkoda, że tak właśnie wyszło. Gdyby nie takie rozwiązanie, bez żalu nazwałbym ten komiks jednym z najlepszych jakie czytałem. A tak otrzymałem ciekawe postaci i barwny świat w trzymającej w napięciu historii z rozczarowującym zakończeniem.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Komiks do nabycia w internetowym sklepie Egmontu.