Batman: Cold Days

„Cold Days” miało ogromnego pecha być historią wychodzącą zaraz po „ślubie” Batmana i Catwoman. Kiedy opadały emocje związane z zawartością „Batmana” #50, na półkach już było „Cold Days: Part One”, po którym zainteresowanie „Batmanem” Kinga zaczęło spadać. Dopiero przy „Cold Days: Part Three” zorientowano się, że dzieje się coś ciekawego, ale skupiono się raczej na fragmentach o religijności Bruce’a Wayne’a, a nie na szerszym kontekście historii. Gdy wróciłem do tej historii po roku dostrzegłem jak świetnym komentarzem do kondycji Batmana jako postaci jest ten komiks.

Dwunastu gniewnych ludzi

Sama fabuła stanowi już pewien powiew świeżości w ramach konwencji komiksu z Człowiekiem-Nietoperzem. Opowieść skupia się na Brusie Wayne’ie, który bezpośrednio musi radzić sobie z działaniami Batmana. Miliarder zostaje wybrany do ławy przysięgłych w sprawie Victora Fries’a, który na podstawie dochodzenia Mrocznego Rycerza zostaje oskarżony o trzy morderstwa. Mr Freeze koniec końców przyznał się do zbrodni, co dla ławników jest najmocniejszym argumentem, aby uznać go za winnego. Bruce uważa jednak inaczej. Zna sprawę od podszewki, w końcu to on schwytał naukowca, ale dlaczego miałby kwestionować własne działania?

Tu pojawia się świetnie poprowadzona druga linia narracyjna. Co jakiś czas debatę ławników przerywają kadry przedstawiające Batmana w amoku bezmyślnie obijającego Freeze’a. Oznacza to, że bohater złamany przez porzucenie dał się kierować gniewowi. Dopiero po czasie zrozumiał, że mógł wysłać przed sąd niewinnego człowieka. Wiele tu niedomówień, ale pozwala to na samodzielną interpretację wydarzeń, i własną ocenę sytuacji. Być może Batman popełnił błąd, a może spreparował dowody. Duża w tym zasługa nie tylko Toma Kinga, ale i Lee Weeksa, który doskonale opowiada historię za pomocą rysunków. Narysowane postaci świetnie okazują całą gamę emocji.

Is he man…?

Na kolejnych stronach Bruce przekonuje pozostałych ławników, że Freeze może być niewinny, a to Batman się myli. Prowadzi to do omówienia wszystkich argumentów za winą oskarżonego i ich analizy. Wszystko prowadzi do wniosku, że Mroczny Rycerz zastraszył Freeze’a, który przyznał się do winy, ale przez status jakim cieszy się Batman, to nigdy nie wyjdzie na jaw. W tym momencie jedenastu ławników jawi mi się jako symbol współczesnego postrzegania Batmana. Dla nich jest to w domyśle zimny, praktycznie nieomylny, zdehumanizowany antybohater, który osiąga w ich oczach rangę boga. Bruce z kolei reprezentuje pogląd, że Batman to przede wszystkim człowiek, który ze wszystkich bohaterów DC powinien być najbliższy czytelnikom. Decyduje o tym brak nadludzkich mocy, odczuwanie zmęczenia i relacje z przybranym ojcem, Alfredem i adoptowanymi dziećmi.

Is he bat…?

W jakiś sposób po stronie Bruce’a widzę samego Toma Kinga. Na początku swego runu usiłował kreować właśnie tego „boskiego Batmana”. Efekt był jednak mierny, więc przeszedł w drugą stronę. Batman z „Cold Days” i kolejnych historii ulega emocjom, psychicznie jest złamany i charakterologicznie dużo bardziej ludzki, niż w seriach z New 52. Jednocześnie nie widzę, żeby autor piętnował w jakiś sposób Batmana skupionego wyłącznie na na misji. Przeciwnie. Każdy ma prawo mieć własnego Batmana i interpretować go w taki sposób jaki mu się podoba.

Is he both…?

Do tego dochodzi jeszcze, swego czasu popularna dyskusja o religijności Bruce’a Wayne’a. To także uczłowiecza Batmana, którego wiara nigdy nie była szerzej omawiana. Wiemy już, że Bruce porzucił Boga dawno temu, stając się self-made manem wierzącym wyłącznie w swoje umiejętności, a w konsekwencji chwalącym Batmana. Gdy Batman nie powstrzymał Seliny przed odejściem, Bruce został sam, a „modlitwy” (tutaj krzyk) nic nie dały. Dlatego też Wayne podważa „nieomylność” Mrocznego Rycerza. Z drugiej strony King przyrównuje Bruce’a do biblijnego Hioba. Zauważa, że ten ostatecznie nie odrzuca postaci Batmana, tak jak Hiob, mimo nieszczęść, nie odrzuca Boga. To ciekawa analogia, którą symbolizuje powrót Bruce’a do pierwszego stroju, przypominającego ten z „Year One”. Nadal jednak nie wiem czy sam pokusiłbym się o takie porównanie.

„Cold Days” przejdzie do historii jako dobry komiks, który wyszedł w złym czasie. Przez to tylko nieliczni poświęcą mu dość uwagi i docenią komentarz i przemyślenia zawarte w tych trzech zeszytach. Do tego całość wygląda bardzo dobrze, dynamicznie i czytelnie. Polskie wydanie zbiorcze, które zbierze „Batmany” #51-53 właściwie już teraz mogę polecić.