Liga Sprawiedliwości tom 6: Piach w trybach

Liga Sprawiedliwości w okresie „Odrodzenia” w pierwszych albumach nie zrobiła na mnie wrażenia. Powiem nawet mniej delikatnie. Pierwszy team DC Comics miał wyjątkowego pecha, a obniżenie poziomu w stosunku do czasu New 52! była miejscami rażące. Po Brianie Hitchu za sterami zasiadł Christopher Priest, który ma na koncie udany run „Black Panthera”. Opanowanie całej zgrai herosów jest jednak trudniejsze, tym bardziej że Hitch nie zapisał się złotymi zgłoskami w historii Ligi.

W naszym smutnym świecie bez superbohaterów nie możemy sobie wyobrazić nawet, jaką sławą muszą się oni cieszyć. Skoro ludzie ładnie śpiewający bądź tłukący się w ringu są gwiazdami z milionami fanów i dolarów, to jakaż ogromna chwała przypadałaby komuś pokroju Supermana czy Flasha? Ogromna popularność niesie za sobą jednak niebezpieczeństwa. Jest pewien szczególny gatunek fanów, który wie o swoim idolu więcej niż on sam. Chce dla niego dobrze, często wbrew jego woli i zrobi wszystko, żeby on to docenił. W szóstym tomie „Ligi Sprawiedliwości” dane jest nam poznać pewnego psychofana zespołu. I nie jest to bynajmniej nastolatek w t-shircie z Batmanem czy pan w średnim wieku zasypiający z plakatem Wonder Woman na suficie. Osobnik ten, to ktoś mogący potencjalnie stać się groźnym przeciwnikiem. A całe zamieszanie zaczyna się od makabrycznego mordu niewinnej zakonnicy.

Motyw z szalonym miłośnikiem Ligi nie został wykorzystany w pełni. Motywacje owego pana są dość naciągane, szczeniackie. Zachowanie również przypomina zaloty młodzika do niedostępnej piękności. Autor nie starał się stworzyć wiarygodnego portretu psychologicznego. Ambicje superłotrów sprzed dekad przekonują mnie bardziej niż usilnej próby ukazania pokręconego miłośnika JL. To, co zaliczam na plus to zachowanie mediów i aparatu państwowego. Ci bowiem wykazują się nader często amnezją w stosunku do swych bohaterów i choć nie powstaje nawet cień pomysłu podobnego do obowiązku rejestracji z Marvela, to zamieszanie jest spore. Na dokładkę otrzymujemy pokaz fochów Batmana, co powoduje małe zmiany hierarchiczne w grupie.

Melancholia Mrocznego Rycerza nie przeszkadza mu w sformowaniu zupełnie nowej grupy. Na dodatek takiej, w której wchodzi niepokorny Lobo. Zespół ten wraz z główną Ligą Sprawiedliwości staje przed nowych wyzwaniem, którym jest spadająca na Ziemię satelita Ligi. Bonusowo pojawia się Deathstroke. Najemnik stał po stronie herosów już w trakcie „Metalu” a i tutaj przejawia superbohaterskie skłonności, maskowane jedynie wyrachowaniem. Kłopot tej części jest jeden i nazywa się Czerwony Lew. Więcej o nim nieco niżej.

W dość opasłym wydaniu zbiorczym znalazło się miejsce dla kilku rysowników. I muszę przyznać, że prace Phillipe’a Brionesa czy Phila Woodsa wpadły mi w oko. Przejawiają one potencjał na stworzenie porządnej historii, niestety ilustrują dość standardowe superbohaterskie scenariusze. Wracając do wspomnianego wcześniej Czerwonego Lwa. Na YT czy w różnorakich artykułach znaleźć możecie postaci z Marvela i DC, które podejrzanie są do siebie podobne. Do grona „przypadkowo” bliźniaczych bohaterów dołącza właśnie ów łotr. Kolor plus dziki afrykański kot plus funkcja, którą sprawuje…? Czy muszę mówić, kto zainspirował twórców do stworzenia tego łotra?

„Liga Sprawiedliwości tom 6: Piach w trybach” to wydanie zbiorcze, podobnie jak miało to miejsce w przypadku Green Arrowa i Nightwinga. Tym razem jednak dostaliśmy pełną serię, bez pomijania dalszego ciągu. Może to dlatego, że już zapowiedziana run Scotta Snydera, a może po prostu w przypadku nieco popularniejszego tytułu nie dało się uciąć akcji w jakimkolwiek momencie. Niemniej finalny tom podnosi lekko średnią, choć nie wymieniłbym chyba ani jednej historii z całego „Odrodzenia” w zestawieniu najlepszych przygód JL. No może te związane z „Metalem” ale dostosowanie się do specyfiki całego eventu nieco uniemożliwiło pewne, najczęściej złe, kroki, które popełniali autorzy odrodzeniowej „Ligi Sprawiedliwości”. „Piach w trybach” zadowoli na pewno fanów Ligi i szybkiego, dynamicznego komiksu superbohaterskiego. Niebawem na naszym rynku zagości run Scotta Snydera, który zapoczątkowany zostanie tytułem „Liga Sprawiedliwości: Bez Sprawiedliwości”.