Superman Tom 7: Bizarrowersum

Nie da się ukryć, że ten komiks jest na prawdę wyjątkowy. Siódmy tom przygód „Supermana” jest ostatnim komiksem o tej postaci wydanym w ramach inicjatywy „DC Odrodzenie”. Jest to także koniec runu Petera J. Tomasiego i Patricka Gleasona, którzy odświeżyli Człowieka ze Stali, paradoksalnie wracając do „byrneowskiego” Clarka Kenta znanego w Polsce jeszcze z miesięcznika TM-Semic. Ciężko było mi zatem podejść do „Bizarrowersum” bez swego rodzaju czci; „Superman” to moja ulubiona seria DC od Egmontu, a jej tytułowy bohater stał się w międzyczasie moim komiksowym faworytem.

Wielu może tu przewidywać, że pewnie się zawiodłem. W końcu nawet najlepszym scenarzystom przytrafia się zmęczenie materiału (szczególnie po 7 woluminach o tej samej postaci), no i ile można czytać o tym samym. Niby tak, ale nie do końca. Tomasi i Gleason chyba celowo w tomach 5. i 6. postawili na bardziej przygodowe scenariusze, zapraszając do współpracy innych twórców, aby w finale skupić się samemu na całości i wrócić do motywów rodzinnych, które wywindowały sprzedaż „Supermana”. Tak, tak, niech nie zwiedzie was kolorowa i zabawna okładka rodem ze Srebrnej ery komiksu. „Bizarrowersum” jako całość to familijna, słodko-gorzka klamra dla całego runu.

Twórcy w tych sześciu zeszytach musieli dopiąć wiele wątków, dlatego są one na prawdę bogate w treść. Oprócz tytułowego „Bizarrowersum” można tu znaleźć finałowy zeszyt serii o przeprowadzce Kentów do Metropolis. Jest też wycinek z „Action Comics” #1000 autorstwa Tomasiego i Gleasona, oraz dodatek w formie „Superman Special” #1.

Zeszyty „Superman” #42-45 można w zasadzie potraktować jako jedność. Głównym tematem historii o Bizarro i wyprowadzce z Hamilton są rola rodziny w życiu człowieka i potrzeba zmian. Poznajemy tu Boyzarro, syna Bizarro, który ucieka ze swojego wymiaru z poczuciem, że rodzice go nie kochają. Zaprzyjaźnia się on z Jonem i daje się poznać jako wrażliwy i pełen dobrych chęci chłopak. To bardzo dobra historia. Jest nie tylko lustrzanym odbiciem dla wydarzeń z pierwszych tomów serii, ale pokazuje rozkład rodziny z perspektywy dziecka, oraz jak istotne dla młodego człowieka są wsparcie i miłość rodziców.

Echa tej opowieści znajdziemy jeszcze w finale, który skupia się na wątpliwościach Jona. Superboy zwyczajnie nie chce opuszczać Hamilton. Clark z kolei stara się go przekonać, że zmiany w naszym życiu są nieuchronne, ale nie muszą oznaczać nic złego. Właściwy finał serii zostawia mnie z bardzo pozytywnymi wrażeniami nie tylko po tym tomie, ale i po całej serii poruszającej raczej trudną i rzadko spotykaną w komiksach tematykę. Mieliśmy przecież na jej łamach już wątki o relacjach „ojciec-syn”, kwestię dziedzictwa, czy presji jaką Jon odczuwał jako syn Supermana. Także graficznie, jest to pewna „pigułka”. Serię najczęściej ilustrowali Gleason i Doug Mahnke i to oni odpowiadają tu za ilustracje. I super, bo to doskonali artyści, wspomagani przez genialnych kolorystów. Kolory diametralnie zmieniają w tych zeszytach wygląd i odbiór grafik.

Miałem okazję opisać swoje wrażenia o tysięcznym numerze „Action Comics”. „Niekończącą się walkę” zaliczyłem tam do lepszych opowieści w antologii. Choć to zbiór grafik Gleasona nawiązujący do różnych wydarzeń z życia Supermana, to nadal jest to coś wartego uwagi. Narracja z perspektywy Clarka gnającego przez epoki to właściwie „Superman w pigułce”. Dużo tu mówi się o charakterze i zasadach moralnych, ale i o znaczeniu rodziny. Jeśli to was nie przekonuje, to dostajecie przynajmniej ładne rysunki.

„Dla tych, którzy służą” to dopięcie wątku wyspy dinozaurów z tomu 2. i fanserwis dla wielbicieli „Nowej Granicy” Darwyna Cooke’a. Jako psychofan tego komiksu ograniczę się i powiem, że scenariusz jest bez zarzutów. Chciałem za to powiedzieć coś o rysunkach Scotta Godlewskiego. Razem z kolorami Gabe’a Elraeba przywodzą na myśl wygląd komiksów sprzed dobrych 20 lat. Czy to źle? Skądże. Mam słabość to ówczesnych, nie zawsze najładniejszych, pełnych eksperymentów grafik szukających alternatywy dla gór mięśni, które na salony wprowadził Rob Liefeld. Dlatego „Superman Special” #1 ogląda mi się dobrze.

Finał „Supermana” jest taki jaka była cała seria. Zamiast na epickich pojedynkach i zniszczeniach, skupia się na wyjściach do lunaparku z rodziną. Jest to porządna familijno-przygodowa podróż ojca i syna. Tym Peter Tomasi i Patrick Gleason zdobyli serca czytelników i za to zapamiętam ich run. Jasne, ostatnie tomy były lekko zniechęcającym odwrotem od tego konceptu, ale doceniam, że na koniec zdecydowali się na powrót do korzeni. Teraz pora na Briana Michaela Bendisa. Będzie inaczej. Czy będzie równie dobrze? Nawet jeśli wam się nie spodoba, to „Bizarrowersum” i pozostałe tomy będą na was czekać.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Komiks do nabycia w internetowym sklepie Egmontu.

Recenzje pozostałych komiksów wydanych w ramach DC Odrodzenie.