Ex Machina tom 4

Za nami wybory do Europarlamentu, a na jesieni czekają nas te do obu izb rządzących i prezydenta. Każdy, szczególnie skrajne osobniki, widzą w swych kandydatach herosów. Prawda jest jednak smutna i rzeczywistość niemal codziennie udowadnia nam, że politycy wszystkich opcji są dalecy od ideału. Mitchell Hundred, pełniący urząd burmistrza NY to osobnik o kręgosłupie moralnym znacznie mocniejszym niż prawdziwi politycy, co nie oznacza, że pozbawiony jest on wad. Czwarty tom serii „Ex Machina” przenosi nas na ścieżkę prowadzącą do ciekawego i dość logicznego od początku finału.

Audiencja u papieża to nobilitacja nawet dla polityka, który nie słynie z krzewienia nauk Chrystusa, jak chociażby miało to miejsce z Wojciechem Jaruzelskim czy Fidelem Castro. Brian K. Vaughan przy okazji wizyty Hundreda w Watykanie nie uderza w Kościół ani tym bardziej w papieża. Osoby wierzące mogą odetchnąć z ulgą, gdyż Jan Paweł II ukazany jest przez autora z należytym szacunkiem. Cieszę się, że autor nie stworzył jakiego fikcyjnego następcy św. Piotra a odważył się umieścić w swoim komiksie realnie zasiadającego wówczas na Stolicy Apostolskiej papieża. Przy okazji pojawia się intrygujący kościelny dostojnik, który epatuje naukowym umysłem, lecz przy tym stoi twardo na gruncie wiary chrześcijańskiej. Tu nie mogę nie bić pokłonów dla autora. Cała „Ex Machina” to balans między Demokratami i Republikanami. Mitchell Hundred stanowi połączenie idei obu wielkich partii, co nieco odzwierciedla stanowisko autora.

Czy zauważyliście, że herosi mają stosunkowo mało psychofanów? Nawet idole tłumów, jak Superman czy Kapitan Ameryka nie muszą obawiać się obsesyjnie śliniących się na ich widok indywiduów obu płci. Autor „Y: Ostatni z mężczyzn” stawia na realizm. Dlatego też Potężna Machina spośród tysięcy obywateli kręcących głową na jego samowolkę ma jedną osobę, która widzi w nim półboga. I tu tkwi sedno jego kłopotów. Kobieta, która ubiorem przypomina bohatera, szanuje wyłącznie alter ego Mitchella Hundreda. Jego polityczne zapędy nie przypadają jej do gustu, czemu daje upust w dość kluczowym dla jego kariery momencie.

Retrospekcje to stały element „Ex Machiny” i czwarty tom nie odstaje od pozostałych. Jak wspominałem, Vaughan stawia na wiarygodność swej historii i nie tworzy kolejnego pomnikowego superczłeka. Potężna Machina ma wiele wpadek, graniczących nieraz z utratą przez niego zdrowia i uszkodzeniem mieszkańców Nowego Jorku. Paradoksalnie to 11 września wynosi go z pozycji dziwaka z plecakiem odrzutowym do statusu herosa i obrońcy miasta. Ta tragiczna data jest fundamentem całego cyklu. Ważnym aż tak bardzo, iż Brian K. Vaughan i Tony Harris na chwilę pojawiają się w gabinecie Hundreda. Więcej do powiedzenia ma scenarzysta i rozmowa między nim a stworzoną przez niego postacią jest pretekstem do pewnej spowiedzi i opowieści, która tkwi w sercu każdego Nowojorczyka będącego świadkiem tragedii 9/11.

„Ex Machina” to seria niezrozumiale dla mnie niezauważona spośród innych pozycji DC Vertigo od Egmontu. Może to marsz ramię w ramię ze sławniejszymi tytułami, jak „Kaznodzieja” czy „100 naboi”, a może trudniejsza tematyka, wymagająca wiedzy na temat sceny politycznej USA, stanowi pewną barierę dla uzyskania większej sławy tego znakomitego political fiction. Niemniej jeśli jeszcze nie masz ani jednego tomu serii Vaughana i Harrisa radzę szybko nadrobić zaległości, bo to coś więcej niż opowieść o herosie z nowojorskim sentymentem.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Komiks do nabycia w internetowym sklepie Egmontu.