Komiksy ze Starego Pudła #6: Guy Gardner #11-14
Lata 90. to czas intrygujących decyzji wydawniczych. Nie mam tu na myśli komiksów wydawanych w tysiącach wariantów okładkowych. Nie mówię też o ruchach kreatywnych polegających na rysowaniu męskich bohaterów w sposób, jakby byli potraktowani syntholem, a śmierć i potencjalni następcy czaili się za każdym rogiem na otępiałych od sterydów Batmana i Supermana, oraz wracające od kręgarza bohaterki. Chcę raczej porozmawiać o tym, że jeden z największych no-name’ów uniwersum DC dostał w tamtej dekadzie własną mini serię, a później regularny komiks, który doczekał się nawet rebrandingu.
Nie chcę być tu zrozumiany źle. Guy Gardner to prawdopodobnie mój ulubiony bohater z drużyny DC. Naturalnie to kawał niewdzięcznego i antypatycznego buraka, ale to tylko wierzchnia powłoka skrywająca pełnego dobrych chęci faceta walczącego z kompleksami. Zupełnie jak uwielbianego, ale również trudnego w obyciu Batmana, Guy’a motywuje do działania chęć robienia tego co słuszne bez względu na przeszkody. To bohater z którym łatwo się utożsamić, ale komiksiarze ponad dwie dekady temu pokochali go jednak za buntownicze nastawienie. Dlatego warto docenić, że Chuck Dixon na łamach „Guy’a Gardnera” zdecydował się na eksplorację wrażliwszej strony tej postaci i zafundował staremu Gardnerowi Rok Pierwszy!
Nim przejdziemy „Year One” pozwólcie mi krótko streścić co działo się z Guy’em między Kryzysem na Nieskończonych Ziemiach a punktem, w którym się znajdujemy. W czasie Kryzysu rezerwowy Green Lantern został agentem Guardians of the Universe i otrzymał własny pierścień. Gdy zagrożenie ze strony Antymonitora zostało zażegnane Guy dalej działał w sektorze 2814, a nawet został jego głównym funkcjonariuszem i członkiem Justice League, gdy Hal Jordan i John Stewart działali na rzecz odbudowy Green Lantern Corps. Wszystko zmieniła decyzja Guardians o przydzieleniu Jordana do ziemskiego sektora i odesłaniu Guy’a na ławkę rezerwowych. Upokorzony i rozgoryczony Gardner decyduje się na wynajęcie Lobo i rajd na planetę Qward, skąd Guy kradnie żółty pierścień po zmarłym Sinestro na łamach osobnej miniserii. To pozwala mu na utrzymanie statusu czynnego członka Justice League i pewną niezależność od zasad Korpusu. Dalej jego losy można było śledzić w serii „Guy Gardner” przemianowanej na „Guy Gardner: Warrior”. Ot, lata dziewięćdziesiąte.
„Yesterday’s Sins”, (bo tak oficjalnie nazywa się ta fabuła) rozpoczyna się w momencie, gdy Guy zostaje porwany przez tajemniczych kosmitów. Planują oni zastąpienie kilku Green Lanternów posłusznymi ich rozkazom kopiami. W tym celu potrzebują nie tylko syntetycznych ciał dla marionetek, ale także odpowiedniej psychologicznej bazy w postaci wspomnień i doświadczeń swoich ofiar. Od tego momentu fabuła rozgrywa się na dwóch planach: na pierwszym Guy za sprawą telepatycznych zabiegów przeżywa swoje życie kolejny raz. Na drugim uwięzieni Lanterni planują wielką ucieczkę ze statku złych kosmitów.
Każda z linii fabularnych jest inna. Dzieciństwo i nastoletnie lata Guy’a to poruszająca historia o chłopcu, który musi znosić upokorzenia ze strony agresywnego ojca i jest praktycznie niekochany. Żyje on w cieniu brata, który jest dumą rodziny, a jego próby zaimponowania rodzicom obracane są w pył przez gniew ojca i brak jakichkolwiek uczuć ze strony matki. Jedynie starszy brat troszczy się o jego przyszłość i ostatecznie tylko na niego chłopak może liczyć. To świetne studium tego kim mógł stać się Guy, oraz kim faktycznie jest jako dojrzały emocjonalnie mężczyzna. Nagle też wszystko zaczyna nabierać sensu: Gardner marzy o miłości tłumów i statusie najlepszego bohatera, bo jako dziecko nie był w ogóle doceniany, a nawet był karany za swoje starania. Dlatego w każdej możliwej sytuacji podważa autorytety – chce zając ich miejsce nim te zaczną się nad nim znęcać.
Czyta się to o wiele lepiej, gdy wie się jaką drogę przeszedł Guy na łamach serii z kolejnych lat. W seriach z Rebirth Gardner nadal jest trudnym pyszałkiem, ale swój gniew i energię ogniskuje na szlachetnych celach. Wszystko dzięki wsparciu ze strony przyjaciół i własnej ciężkiej pracy.
Trudno rozpływać się nad wątkiem ucieczki. Nie jest zły, o nie. To solidnie poprowadzony aspekt historii, ale przy wręcz idealnym wątku wspomnień i przemyśleń głównego bohatera raczej wszystko wypadnie blado. Mimo wszystko Chuck Dixon zasługuje tu na tyle pochwał ile to możliwe i postaram się, żeby pojawił się jeszcze choć na chwilę w omówieniach kolejnych historii z Pudła.
Co z kreską? Oba plany we wszystkich zeszytach ilustruje Joe Staton. Nie jest to supergwiazda branży, ale nadal solidny twórca z unikalnym stylem. Jego Guy wygląda kanciaście i karykaturalnie. Podoba mi się to i przypomina bardziej autorskie podejście do grafiki w komiksie europejskim. Wadą może być tu jedynie dość biedne kolorowanie, które choć się stara, nie dotrzymuje kroku ilustracjom łączącym styl Franka Millera z dynamiką Alberta Uderzo. Choć z drugiej strony żal, że wspomnienia nie są przedstawione w inny sposób, który odróżniałby sen od jawy.
Koniec końców „Year One” Guy’a Gardnera to udany komiks, choć nie wybitny. Sekwencje snów to świetne analizy charakteru skomplikowanego bohatera jakim jest Gardner, ale reszta fabuły i grafika są „tylko” okej. Efekt finalny pracy Dixona i Statona to coś ciekawszego niż wiele publikacji z okresu lat 90. choć brak tu tego „czegoś”. Pewnego wykończenia, artystycznego pierwiastka. Ale tak jak powiedziałem, „Guy Gardner” był przede wszystkim komiksem akcji, a nie „Hawkeye’m” z Marvel Now. Polecam fanom Guy’a, Green Lanternów i wielbicielom komiksowych ciekawostek.