Superman: President Luthor
Bez względu na to, kto aktualnie zameldowany jest w Białym Domu, musimy się zgodzić, że Prezydent Stanów Zjednoczonych to pozycja prestiżowa i dająca dostęp do olbrzymiej władzy. Nie dziwi, więc fakt, że do wyścigów po ten urząd stają nie tylko politycy, ale i ludzie biznesu i celebryci. Przed znanym z tabloidów Donaldem Trumpem Prezydentem był przecież aktor Ronald Reagan, Kanye West jedynie się odgraża, że do Białego Domu się wprowadzi, ale w przeszłości Republikanie widzieli jako przywódcę USA samego Arnolda Schwarzeneggera. Dajmy jednak temu spokój i pomówmy o tym jak w uniwersum DC przywódcą zachodniego supermocarstwa został… Lex Luthor!
Tak, tak… DC nie wystarczała pluskwa milenijna i wydawca postanowił zamieszać jeszcze bardziej w światku Człowieka ze Stali w 2001 roku. I trzeba przyznać, że pomysł, aby nemezis Supermana był sam Prezydent USA to genialny koncept. Czy historia będzie typowym komiksem z przełomu wieków, czy ambitnym political fiction, to tom „President Luthor” się obroni, prawda? Prawda?
To jest całkowite rozczarowanie. Fabularnie komiks nijak nie eksploruje rządów Luthora i dynamiki między Lexem a Clarkiem w nowej sytuacji. Zamiast tego mamy 120 stron pokazanej na chybcika kampanii wyborczej, jakieś smętne epizody z Supermanem gadającym z ludźmi i inaugurację kadencji Pana L. I to wszystko. Nie podoba mi się to prawie wcale, ale może to dlatego, że moje oczekiwania i treść nie spotykają się w ogóle.
Nie będę tu eksplorował fabuły tego komiksu, bo niczego takiego tu nie ma. Całość to raczej zbiór dłuższych i krótszych epizodów, w których dzieją się rzeczy. Stopka wydawnicza wymienia Jepha Loeba, Petera Davida, czy Grega Ruckę, ale panowie radzą sobie kiepsko. Chcę tylko wypunktować jak kretyńska jest motywacja samego Luthora. Dlaczego Lex Luthor postanowił zostać Prezydentem Stanów Zjednoczonych? Pieniądze? Władza? A może to część jakiegoś większego planu? Nie, nie, to by było za dobre. Luthor po prostu nie lubi Supermana i chce mu zrobić na złość. Historię otwiera seria rage’y godnych Macieja Makuły grającego w PUBGa, które wywołane są przez byle wzmiankę o Człowieku ze Stali. Luthor wściekły jak Gargamel na Smerfy zauważa fakt, że Superman zadeklarował dozgonną pomoc i przyjaźń Prezydentowi USA. Lex uznaje, że jak on zostanie szefem państwa, to Mojżesza z kosmosu trafi szlag i będzie fajnie. Chciałbym teraz żartować.
O grafice powiem tylko tyle, że kreskówkowe rysunki Ed McGuinnessa dają radę. Z drugiej strony mamy tu „przyjemność” popatrzeć na twórczość Roba Liefelda i myślę, że powiedziałem dość o rysunkach. Jest nierówno, ale z tendencją do wahań między „słabo” a „okej”.
Ważnym i najlepszym elementem tomu są ostatnie strony, gdzie umieszczono dodatkową, krótką nowelę graficzną pod tytułem „Lex Luthor: The Unauthorized Biography” Jamesa D. Hudnalla i Eduardo Barreto. I tu jest o czym rozmawiać. Fabuła jest genialna. Rysunki z kolorami Adama Kuberta są bezbłędne. To prawdopodobnie najlepszy komiks z Luthorem jeśli nie w historii DC w ogóle.
Historię śledzimy z kilku perspektyw. Zapijaczony dziennikarz, żeby opłacić rachunki i alimenty deklaruje się, że napisze biografię Lexa Luthora wyciągającą na światło dnia wszystkie brudy z życia łysego bogacza. Swoją historię opowiada Clark Kent wrobiony morderstwo. Ponad wszystkimi jest sam Luthor; wpływający zza kulis na wydarzenia i delektujący się ludzką krzywdą.
Uwielbiam to jak graficy bawią się kolorami. Kubert koloruje postacie dobre, ale i przygaszone, chłodne i spokojne na błękitno, a rozgniewane, sprawiedliwe, lub rozemocjonowane na czerwono. Do tego wszystko spowija czarny tusz dodający całości mrocznego klimatu rodem z filmów noir. Ważna jest tu symbolika kolorów w kontekście sytuacji. Czasem to zimny Luthor jest niebieski, a czasem zaszczuty Kent.
Generalnie mało tu Luthora i Supermana. Całość skupia się raczej na drodze jaką przebył Lex. Jak okropnie rozprawił się z rodzicami, jak niszczył życia rywalom i potencjalnym przeszkodom. Nie ma chyba lepszej biografii Luthora i eksploracji jego psychiki i dokonań. Niesamowite, że komiks tak dobry i tak mierny trafiły do jednego tomu.
Niewiele jest osób, którym mógłbym polecić tom „Superman: President Luthor”. Jeśli nie macie co robić z pieniędzmi, bierzcie śmiało. Jeśli macie sentyment do komiksów z okolic roku 2000, bierzcie śmiało. Jako fani Luthora, albo Supermana lepiej zrobicie kupując samo „Unauthorized Biography”. Zróbcie sobie tę przysługę.