Green Lantern tom 2: Dzień, w którym spadły gwiazdy

Cechą charakterystyczną Morrisona są nietypowe scenariusze, wręcz dziwaczne, wprawiające czytelników w osłupienie. Ciekawie zapowiadało się pisanie przez szkota przygód Zielonych Latarni. Pierwszy tom przekonał mnie do siebie, choć nie od strony graficznej. Nie zniechęciło mnie to jednak przed lekturą drugiego tomu.

Drugi tom otwiera historia „Szmaragdowe piaski”. Tajemniczy i zarazem bardzo klimatyczny scenariusz rozgrywający się… wewnątrz pierścienia mocy Hala! Historia przez cały czas trzyma w nerwowym napięciu i czym bliżej finału, tym robi się bardziej niebezpiecznie. Kolejna historia również nie zawodzi. Spełnieni będą czytelnicy tęsknicy za duetem Green Arrowa i Green Lanterna. Duet ma swoje mocne i komiczne momenty, choć sama historia nie jest zbyt widowiskowa ale typowa dla stylu Morrisona. Świetnie przedstawia się tytułowa historia. Morrison sięgnął po dorobek Zielonej Latarni wprowadzając do historii latarników, o których dotychczas mogliśmy gdzieś tam poczytać. Tak oto pojawiają się nowe postacie o unikalnych charakterach inspirowanych istniejącymi postaciami jak Batman czy Kudłaty ze Scooby-Doo. Zagrożenie jest poważne, walka iście widowiskowa, finał przewidujący ale nie rozczarowujący. Ciut zabrakło mi więcej chwil poświęconych na relacje pomiędzy bohaterami z różnych światów. Z drugiej strony można to zrozumieć i wybaczyć – Morrison do swojej serii wprowadził już od groma różnych postaci, których w głównej serii nawet przez moment nie zobaczymy (faworytem jest wulkaniczny latarnik).

Podobnie jak przy pierwszym tomie, również i tutaj pracę nad rysunkami sprawuje Sharp. Styl jest dokładnie ten sam, dlatego po lekturze pierwszego tomu wiecie czego się spodziewać przy drugim. Moja uwaga pozostaje ta samo co poprzednio – Nie podoba mi się zdobienie kadrów i wypełnianie przerw między nimi różnego rodzaju zdobieniami itp. Momentami robi się zbyt tłoczno na stronach i ciężko skupić uwagę na głównej treści. Wielokrotnie miałem problem z przesytem treści ale jakoś sobie poradziłem.

Zielone Latarnie są nieograniczonym potencjałem dla twórców. Bardzo dobrze wykorzystał to Morrison serwując nam przedziwne historie z Latarniami w rolach głównych ale koncentrując się na ich podstawowym obowiązku jakim jest pilnowanie i egzekwowanie prawa w kosmosie. Drugi tom czyta się świetnie jak poprzedni, poziom historii nie spada ani trochę. Przyjemnie czytało mi się „Dzień, w którym spadły gwiazdy” choć Sharp nieco utrudnił to zadanie licznymi zdobieniami.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Komiks możecie nabyć w internetowym sklepie Egmontu.