Dceased. Martwa planeta

Nie przejadły Wam się jeszcze zombiaki w świecie DC? Mam nadzieję, ponieważ do sprzedaży trafiła „Martwa planeta” czyli 4 część cyklu „DCeased” Toma Taylora – jednego z moich ulubionych elseworldów. Czy cykl dalej trzyma poziom? I to jeszcze jak!

Bohaterowie wracają po 5 latach na ziemię. Zwabia ich sygnał L.S. nadany z ciała Cyborga. On życie i powiedzmy, że ma się dobrze. Cyborg informuje ocalałych bohaterów, że istnieje lek na zarazę. Ba! Lek ukryty w jego ciele, ale nikt nie wie, nawet sam Cyborg, jak go uwolnić i zastosować. I to zaczyna cały bieg wydarzeń, który po raz kolejny żongluje akcją i emocjami. Historia niejednokrotnie zaskakuje nie pędząc na łeb o szyję. Akcja nie przeważa nad dialogami, co jest dobrym rozwiązaniem, tworząc podstawę emocjonalną do śmiertelności bohaterów podkreślanej w każdym starciu z nieżywymi.

Bardzo istotna jest część „nie pędziło łeb na szyję”, ponieważ poszukiwania leku nie są jedynym z wątków w komiksie. To raptem pierwszy z trzech wątków. Kiedy ocalali przed 5 lat urządzali się w kosmosie, adepci magii pod wodzą Constantine’a ratowali żywych przed nieżywymi. Tacy wojownicy magii działający jako oddział ratunkowy. Po 5 latach pomagają Swamp Thingowi dostać się do drugiego ogrodu botanicznego. Tam spotykają Pingwina pracującego nad własnym rozwiązaniem zarazy. By tego nie było mało, ku ziemi zmierza Trigon, ojciec Raven. Władca demonów uznał, że to najlepszy czas na podbicie ziemi. O jego planach wie wąskie grono magów, w tym Constantine. John przygotowuje konkretny plan działania narażając się kilku postaciom.

Pozostałe wątki naturalnie wynikają z głównej osi, na pewnym etapie rozjeżdżając się, aby bliżej finału połączyć się w jedną całość. Zabieg jest autentyczny, dający uczucie spójności i rozmachu projektu. Taylor umiejętnie wprowadza do historii nowe postacie i motywy, uatrakcyjniając całość i dolewając oliwy do ognia zagrożenia czy powagi sytuacji. Najlepiej w nowym świecie odnalazły się uwielbiane przeze mnie wątki magiczne, słabo ekspolorowane w kanonie. Taylor garściami czerpał z magicznego kotła, mieszając w nim najpopularniejsze elementy i kontrastując ze sobą zachowania postaci. Masa niezłych patentów, które w głównym świecie nie przeszłyby. Dlaczego? Zapraszam do czytania.

Cieszę się, ze w drugiej głównej części powrócił do rysunków Trevor Hairsine, artysta pracujący nad pierwszym tomem. Świat powinien być brudny, posępny, bijący rysunkami pozytywną okropnością bez zbędnego dziwaczenia w proporcjach. I właśnie taką wizję oddał Hairsine swoimi pracami. Kawał porządnego warsztatu, którego brak dawał się we znaki przy spin-offach.

Dziwne rozwiązanie przy materiałach dodatkowych. Część okładek w pełnym formacie, część jako miniaturki ulokowane po 2 na stronę. Kiepskie rozwiązanie odbierające uczucie ekscytacji z niesamowitych jakościowo prac. Dlaczego? Chętnie się dowiem.

Lubicie DCeased? Nie będziecie zawiedzeni „Marta planeta”. Lubicie pierwszy tom? Drugi wywrze na Was jeszcze większe wrażenia. Zdecydowanie jest to mój ulubiony tom po raz kolejny fajnie łączący zombiaki z DC, dosypując szczyptę magii. Za takie projekty uwielbiam elseworldy, satysfakcjonująca zabawa.

Komiks dostałem od Taniaksiazka.pl za co ślicznie dziękuję. I zachęcam Was do kupowania u nich, gdyż tam macie najtańszą ofertę internetową.