Batman/Spawn
Polscy fani Spawna nie mają szczęścia. Od lat proszą polskie wydawnictwa o sięgnięcie po serie z tym bohaterem. Niestety nikt nie chce podjąć się „wyzwania” po TM-Semic. Z wybawieniem przychodzi Egmont, ale tylko częściowym. We wrześniu do sprzedaży trafił zbiór trzech historii z udziałem Spawna i… Batmana! Czy crossover jest wart naszych pieniędzy? Tak średnio bym powiedział.
„Batman/Spawn” jest zbiorem trzech historii wydanych na przestrzeni lat: dwie z lat 90siątych i najnowsza, którą Todd McFarlane napisał w zeszłym roku. Historie podejmują różne zagrożenia, podczas których Batman i Spawn, po wcześniejszym obiciu sobie twarzy, przystępują do zażegnania. Oceniając kolejno z nich.
Otwierającą historią jest dzieło z zeszłego roku stworzone przez McFarlane’a i Capullo. Scenarzysta, który jest twórcą postaci Spawna, sięga do tragicznych momentów obu bohaterów definiujących ich patos. Śmierci bliskich kobiet pokrywają się w datach, a za nie odpowiada Trybunał Sów – organizacja celowo dopuściła się sytuacji, żeby powstali owi bohaterowie. Po latach chcą napuścić Spawna na Batmana, żeby pozbawić Gotham ich obrońcy, co umożliwi im realizację celu. Tak zaczynająca się historia miała swój enigmatyczny potencjał, który rozbudził moje zainteresowanie. Niestety im dalej w las, tym fabuła zeszła na boczny plan, a na pierwszym pojawiło się mordobicie.
Nie jestem zadowolony z otrzymanej historii, ponieważ miałem wrażenie, że zrealizowano ją na odwal się. Starcia nie przebiegały kreatywnie, twórca ograniczył je do wzajemnego wyniszczania, gdzie bohaterowie na zmianę wymieniali się ciosami i patrzyli, który pierwszy legnie. Ich starciu nie poświęcono całej historii, po nim przyszły momenty do kolejnych walk przebiegających w identyczny sposób. Zabrakło rozwinięcia wątków, jakiegokolwiek uzasadnienia ich, co było odczuwalne przy ciekawych rozwiązaniach np. wykorzystano perły Marthy Wayne jako wrota do świata Spawna, niestety nie wytłumaczono w jaki sposób one działały, a zilustrowanie przejścia bohatera z jednej ziemi na drugą było na tyle chaotyczne, że nie ogarniałem biegu wydarzeń.
Pierwsza historia, poza początkowym potencjałem, ratuje się rysunkami. Uwielbiam twórczość Capullo od „Batman” z „Nowe DC Comics” i tu prace są zbliżone do tamtego stylu – dopracowana kreska trzymająca proporcje, dynamiczna, brutalna co zaostrzało starcie bohaterów.
Bardzo podobała mi się druga historia, za scenariusz której odpowiada trójka scenarzystów: Doug Moench, Alan Grant i Chuck Dixon, oryginalnie powstała w 1994 roku. Scenarzystów powinniście kojarzyć z cyklu „Knightfall” wydanego przez Egmont. Ich crossover przypomina scenariusze „Knightfall” stworzone przez Alana Granta i ujmujące nie byłoby dodanie Spawna, do któregoś z tomów. W tej historii duet bohaterów pracuje nad zaginięciem pewnego gościa, która po latach powraca i ma iście szatański plan mający mu zapewnić ziemię w piekle. Jest to historia kładąca nacisk na treść, niż mordobicie choć i tego nie brakuje. Na szczęście ograniczono ilość walk na rzecz przedstawiania postaci, budowania wątków, ujawniania informacji w odpowiednim tempie do rozwijającej się akcji np. wytłumaczenie motywu zaginięcia sprawcy zdarzeń, do którego dołączono piekielne wątki, co tworzyło klimat pasujący do Batmana i Spawna. Dzięki temu miałem wrażenie pełnowartościowej historii, w której postacie są potraktowane z należytym szacunkiem, a walki wykorzystują potencjał postaci, co najlepiej obrazuje widowiskowy finał wykorzystujący arsenał mocy Spawna.
Rozczarowałem się ostatnią historią, pierwotnie wydaną w 1996 roku, za scenariusz której odpowiada Frank Miller. Pierwsze powody do narzekań miałem za sprawą rysunków Todda McFarlane’a, który w specyficzny sposób obrazował Batmana. Pierwszy kadry pokazywały Batmana w karykaturalny sposób, kiedy krzywił twarz lub wyginał się jak zgarbiony człowiek mający problem z karkiem. Peleryna Batmana żyła własnym życiem do tego stopnia, że jej końce przypominały ręce, którymi Nietoperz mógłby się chwytać drzew jak Aipom z Pokemonów. Zdecydowanie nie pasowała mi zamaskowana twarz Batmana, która zazwyczaj przyjmowała czarne wypełnienie z białymi źrenicami – wyginające się wedle własnej woli. Czarne maskowanie przerażało mnie za każdym razem, kiedy artysta dodawał przerażający, wręcz diabelny uśmiech Batmanowi, który nie pasował do danego momentu. Portretowanie Batmana bardzo zraziło mnie do rysunków i kontrastowało z przedstawieniem Spawna, które na każdym kadrze było dopracowane, wręcz efekciarskie.
Bardziej rozczarowany byłem fabułą „ostatniego” crossoveru. Wprowadzona została pewna naukowczyni, którą wyróżniono za zasługi. Naukowczyni swoje za uszami ma i my, czytelnicy, szybko dowiadujemy się o tajnych badaniach nad porwanymi ludźmi. Jest to główny problem, z który muszą uporać się Batman i Spawn. Tyle, że problem nie został wyraźnie przedstawiony światu, bohaterom. Zamiast tego szybko rzucono bohaterów sobie do gardłem, zaczęli się bić, a walka przejęła większość historii. Chwilę po rozstrzygnięciu walki wykorzystano, żeby nakreślić problem i zaraz wrócić do schematycznej walki. Mordobicie zajęło tyle czasu, że zabrakło budowania problemu, charakteru postaci czy motywacji złoczyńcy np. nie poznajemy osobistych motywacji złoczyńcy, osobowości przez co jej losy nie wywołały u mnie emocji w finale. Starcia nie przebiegały kreatywnie w porównaniu z poprzednimi wystąpieniami, nie wykorzystano potencjału postaci np. ponowne rąbanie się po twarzach do upadłego.
Imponująco prezentują się materiały dodatkowe zajmujące połowę albumu. Znajdziecie mnóstwo alternatywnych okładek do każdej historii oraz szkice do dwóch pierwszych historii – właściwie ponownego opublikowanie historii, ale za pomocą szkiców. Do pełnej satysfakcji zabrakło krótkiego wywiadu z twórcami.
Mam ogromny problem z ogólną oceną albumu, ponieważ historie nie są sobie równe. Wyłącznie druga z nich zadowoliła mnie fabularnie i rysunkowo. Do pozostałych mam większe lub mniejsze zastrzeżenia. Sądzę, że „Batman/Spawn” to będzie ten rodzaj komiksu, który każdy musi wziąć na klatę i zmierzyć się, żeby ocenić czy jest to coś dla niego. Crossover niekoniecznie jest pode mnie stworzony.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za przekazanie komiksu do recenzji. Wydawca nie miał wpływu na moją recenzję i opinię.