Creature Commandos – Finał 1. sezonu (Opinia bezspoilerowa)
Finał pierwszego sezonu „Creature Commandos” wycisnął emocje, ale i zostawił pewien niedosyt!
Pierwszy projekt DCU dobiegł końca (a przynajmniej jego pierwszy sezon!). Finał wzruszył mnie dzięki kolejnym retrospekcjom, które wyróżniały się uniwersalnym, społecznym charakterem na tle poprzednich – odrzuceniem przez rodzinę czy społeczeństwo. Temat potraktowano poważnie, z szacunkiem i na tyle przystępnie, że łatwo utożsamić się z rozwoje wydarzeń. Była to też historia głębokich więzi, szczególnie relacji ojca z córką, która wprowadziła prawdziwe uczucie, chwytała przekazem za serducho i wzmocniła dramatyzm opowieści. Retrospekcje nadały Ninie emocjonalnej głębi i znacząco wpłynęły na odbiór wydarzeń w teraźniejszości…
Teraźniejsza część fabuły zakończyła historię w odpowiedni sposób, dostarczając prostej, ale dynamicznej akcji oraz zwrotu fabularnego, który – choć nie zaskakujący – dobrze wpisywał się w dotychczasowe wydarzenia i oddał złożony charakter intrygi politycznej wykorzystującej uczucia, moralność czy perspektywę. Nie mogę tej części wiele zarzucić, zwłaszcza po wywołaniu skrajnych emocji – od wycia ze smutku „DLACZEGO TO ZROBILIŚCIE?” po euforię „HA! MA ZA SWOJE”. Jednak w porównaniu z emocjonalnym ciężarem retrospekcji, teraźniejsze wydarzenia jako całość nie wywołały aż takiego poruszenia poza wybranymi momentami.
Z perspektywy czasu widzę, że retrospekcje każdego odcinka przesłaniała emocjonalnie przebieg głównej fabuły. Nie odbieram tego krytycznie, ponieważ twórcy zbalansowali wątku, płynnie i sensownie przechodząc między nimi, aby była to kompletna i spójna historia zróżnicowana gatunkowo. Dopiero w finale zaczęło mi to wadzić, kiedy z rozwoju wydarzeń nie wynikały emocje.
Choć w finale domknięto główną historię, to odcinek nie spełnił w pełni swojej roli – nie dostarczył wystarczająco informacji na temat losów bohaterów, których zobaczymy w kolejnych projektach (Jak Flag wyliże się z ran, że zobaczymy go w „Superman”? Czy Clayface pozbiera się do kupy przed własnym filmem?) oraz potencjalnego wpływu na 2. sezon „Peacemaker” i pierwszy sezon „Lanterns” (James Gunn zapewniał, że „Creature Commandos” wpłynie na te produkcje, ale nie doprecyzował jak). Serial wpisuje się w myśl samodzielnej historii ulokowanej w konkretnym świecie poszerzając jego ramy, ale niekoniecznie dobrze jako projekt kierujący do kolejnych (więcej pytań niż odpowiedzi).
No i… wątek Frankensteina był dla mnie największym rozczarowaniem serialu. Jego debiut w drugim odcinku zapowiadał ciekawe komplikacje dla drużyny i potencjalnie wpływ na fabułę. Jak wyszło? Skończyło się na głupiej komedii w stylu „zabawy w kotka i myszkę”, która prowadziła donikąd. Wycięcie tej postaci w żaden sposób nie wpłynęłoby na całość historii.
Mimo kilku narzekań na finałowy odcinek, serial jako całość zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie – wręcz przerósł moje niewygórowane oczekiwania. James Gunn podjął słuszną decyzję, rozpoczynając DCU od tej produkcji (czego wcześniej nie dostrzegałem, wręcz nie rozumiałem) – prosta historia ustanowiła pewne podstawy uniwersum; wprowadzono nowe charyzmatyczne postacie, część zapowiedziano, a kilka wyciągnięto ze starego do nowego; wiele emocji udało się we mnie wywołać za sprawą wielogatunkowej historii, co z kolei pokazuje czego możemy oczekiwać do DCU.
Jestem spokojny o DCU Gunna i Safrana, jeśli wszystkie projekty będą na podobnym poziomie, co „Creature Commandos”!


