Koniec „The Flash” Spuriera

Tak tylko przypomnę, że w zeszłym tygodniu ukazał się ostatni zeszyt „The Flash” od Spurriera.

CAŁE SZCZĘŚCIE, bo w cholerę męczyłem się na tym runie. Powiedzieć, że „rozczarowałem się”, to tak na prawdę nic nie powiedzieć…

Początek runu był obiecujący: psychodeliczny klimacik, ambitne pomysły, realizacja wręcz rewolucyjna dla świata speedsterów i bohaterów ujętych w historii. Fakt faktem, od początku był to komiks wymagający nie lada skupienia podczas czytania, ponieważ fabuła była skomplikowana, dialogi nie były proste, chwila nieuwagi i traciło się orientację…

Ale im dalej w las, tym wszystko zaczęło się rozmywać i szło w coraz dziwniejszą stronę, która ani klimatycznie, ani zachowaniami, nie pasowała do wszystkiego co reprezentuje swoją Wally z naciskiem na jego wartości rodzinne. Wisienką na torcie są losy postaci w „DC All-In”, kiedy… no z dupy zaczął się duplikować siebie (jakkolwiek to nazwać), żeby w tym samym czasie działać superbohatersko i siedzieć z rodziną (pół biedy, gdyby jego prawdziwe „ja” siedziałoby z rodziną, miałoby to jakiś sens, ale nie, na to miejsce słał „klona”). Wisienką na torcie jest ostatnia w historia, w której oryginalny Wally robił na płodną kurę i namnażał w historię „wersje siebie”, aby mieć armię – WTF.

DC nadal nie ogłosiło kto przejmie serię. Najbliższe trzy numery będą tie-inami do „DC K.O.” ze scenariuszem Waida i jestem w pewny, że będzie to lepsze niż cały run Spurriera (jakby nie patrzeć, to za Waida dostaliśmy jedne z najlepszych komiksów o Wallym)