WWE 2K25 (Opinia wersji na PS5)

„WWE 2K25”? Show must go on, czyli wrestling w najlepszym wydaniu!

Co roku z utęsknieniem czekamy na wakacje, święta, Sylwestra, podwyżki… ale też na kolejną odsłonę gier sportowych, w których znów możemy wejść na ring jako nasi ulubieni wrestlerzy. Tegoroczna edycja WWE 2K25 okazała się dla mnie wyjątkowa. I to nie tylko ze względu na wyczekiwaną premierę, ale przede wszystkim przez ogrom treści i emocji, które twórcy postanowili zawrzeć w jednym tytule.

Najmocniejszym elementem gry okazał się tryb Showcase, skupiony wokół historii legendarnej rodziny samojańskich wrestlerów, znanej jako The Bloodline. To nie tylko efektowny przegląd pokoleń – od początków WWE po czasy współczesne – ale też świetnie poprowadzona podróż przez najważniejsze momenty ich kariery. Choć fabularnie to zbiór pojedynczych walk, bez ściśle spajającej narracji, to jednak klimat narracji Paula Heymana robi swoje. Dzięki jego charakterystycznemu stylowi każde starcie nabiera dramaturgii, a my – gracze – możemy przejąć kontrolę nad przebiegiem historii. Czasem odtwarzamy realne zwycięstwa, innym razem zmieniamy bieg wydarzeń. Co więcej, w zaledwie kilku godzinach mamy okazję przetestować różnorodne typy starć – od klasycznych pojedynków 1 vs 1 po widowiskowe War Games 4 vs 4. Sam dzięki temu odświeżyłem kilka faktów o moich ulubionych zawodnikach i zaskoczyło mnie, jak wiele powiązań rodzinnych i zakulisowych niuansów ma w sobie świat WWE.

Po raz pierwszy odważyłem się też na pełną przygodę w trybie MyRISE, gdzie sam tworzysz zawodników i prowadzisz ich przez fabularną kampanię. Historia osadzona jest wokół przejęcia władzy przez brand NXT i słynne twarze wrestlingowego świata, a wszystko to opatrzone mechaniką podejmowania decyzji, które wpływają na rozwój wydarzeń. To dwukrotnie dłuższy tryb niż Showcase i zdecydowanie bardziej immersyjny. Mimo prostych dialogów, potrafił mnie emocjonalnie porwać – zwroty akcji zaskakiwały, czasem wręcz bolały, a fabularne „ciosy w plecy” były na porządku dziennym. Największą frajdę dawały mi starcia w bardziej wymagających konfiguracjach, takich jak Gauntlet (pokonanie 5 rywali z rzędu), mecze Extreme 4 vs 4 z użyciem broni czy emocjonujące tag teamy. Na plus zasługuje też rozbudowany system tworzenia postaci – możemy dowolnie modyfikować nie tylko wygląd (tatuaże, blizny, fryzury), ale też styl walki, wejściówki i zestaw ruchów. Zabrakło mi jedynie możliwości wgrania własnych motywów muzycznych czy grafik – ale rozumiem, że ograniczenia licencyjne mają tu swoje znaczenie.

Gra błyszczy również w tzw. „kanapowym trybie”. Granie z żoną – zarówno ramię w ramię, jak i przeciwko sobie – okazało się zaskakująco wciągające. Możliwości personalizacji meczów są ogromne. Do dyspozycji mamy ponad 300 postaci, choć część to wariacje tego samego zawodnika z różnych okresów lub mniej sensowne „zapychacze” jak wrestler w formie figurki (jeszcze więcej możemy pobrać z sieci, gracze puszczają wodze fantazji odwzorowując znane sylwetki popkultury dzięki rozbudowanemu kreatorowi np. John Whick czy Pan w zielonym t-shirtcie). Trybów starć jest aż 27 i nawet po kilkunastu godzinach rozgrywki nadal odkrywaliśmy nowe kombinacje. Sama mechanika walki została dopracowana – większa dynamika, bardziej intuicyjne sterowanie, przejrzyste oznaczenia ciosów i nowe ruchy sprawiają, że nawet początkujący gracz łatwo się odnajdzie. Gra działa płynnie, bez przycięć, co zdecydowanie poprawia odbiór całości. Warto wspomnieć o powrocie klasycznych trybów, takich jak walka w trumnie czy karetce – to piękne ukłony w stronę fanów starszych odsłon.

Na duży plus zasługuje również system obrażeń i nowe możliwości w trakcie walki – jak skoki z barierek, dynamiczne kamery przy wejściach czy większy wpływ na otoczenie. Te detale nadają realizmu i podkręcają immersję, momentami wręcz dawały mi poczucie, że sam jestem na ringu. Każda walka dostarcza nowych wrażeń, na swój sposób jest unikalna, ponieważ ciągle odkrywamy coś nowego (czy będzie to miało koniec przy tej ilości postaci?).

To jednak nie wszystko. Gra oferuje również tryby MyFaction (karcianka) i MyGM – czyli menadżerski symulator, który spokojnie mógłby być osobną grą. Mimo że to nie moja bajka, muszę przyznać – ilość statystyk, opcje kontraktowania zawodników, budowania kart walk i planowania transferów naprawdę robią wrażenie. Całość wzbogacono komentarzami prawdziwych menadżerów, a system progresji potrafi wciągnąć na długie godziny, szczególnie tych graczy, którzy lubią skrupulatne planowanie.

Ciekawą nowością jest tryb Island, który – choć sam go jeszcze nie testowałem – zapowiada się jako namiastka wrestlingowego MMORPG. Tworzymy własnego zawodnika, poruszamy się po mieście, spotykamy innych graczy, odblokowujemy przedmioty i trafiamy do tematycznych aren – jak choćby ring w starym kościele w dzielnicy Undertakera. Brzmi absurdalnie? Może, ale wygląda intrygująco. Minusem jest przestarzała stylistyka dialogów i zbyt wysokie ceny niektórych przedmiotów – co może zmuszać do kupowania cyfrowej waluty. To coś, co może irytować, ale też typowe dla współczesnych modeli monetyzacyjnych.

Od strony technicznej WWE 2K25 prezentuje się solidnie. Graficznie to krok naprzód względem poprzedników, optymalizacja stoi na wysokim poziomie, a system walki został przyjemnie odświeżony. Nie obyło się jednak bez błędów – tu i ówdzie postać „przeteleportuje się” z ringu pod ring, sędzia czasem zapomni liczyć, a twarze niektórych zawodniczek (jak Valhalli) są niedopracowane. Włosy wciąż wyglądają jak z plasteliny, ale… te niedoskonałości bardziej bawiły niż frustrowały. Bo gdy całość działa tak dobrze, trudno złościć się o drobne niedociągnięcia.

Dziękuję CENEGA za grę. CENEGA nie miało wpływu na opinię i tekst.