Absolute Green Lantern #1 (Opinia, opis)

Wystartował „Absolute Green Lantern” Ala Ewinga z rysunkami Jahnoya Lindsaya – i Panowie rozwalili system!

Opis komiksu

Serio, to otwarcie zostawia szczękę na podłodze. Już pierwsze strony to czysta destrukcja i sianie klimatu z „Archiwum X”: w sam środek miasta spada gigantyczny symbol Korpusu Zielonych Latarni, niszcząc wszystko, co stanie mu na drodze; Hal Jordan otrzymuje od Abin Sura artefakt Czarnej Ręki, który nie jest żadnym prezentem – to śmiercionośna, niekontrolowana moc, rozsiewająca śmierć i chaos; Sojourner Mullein nieoczekiwanie zdobywa pierścień mocy po kontakcie z symbolem, a John Stewart… no cóż, zajada dobre jedzenie i głośno narzeka na wszystko

Opinia komiksu

Ewing błyskawicznie wertuje całe lore Zielonych Latarni, wyciąga najciekawsze kąski i podaje je w świeżej, dynamicznej odsłonie. Elementy znane z klasyki są przemieszane, przetworzone, rozłożone na nowo – Jordan zostaje powiązany z Czarną Ręką, Mullein emanuje zieloną energią z nieznanego źródła, a Abin Sur… no właśnie! Ten Abin Sur wygląda jakby wyszedł z koszmaru – lub, jeśli jesteście fanami anime, jak łagodniejsza wersja Buu z „Dragon Balla” (tylko spójrzcie na niego). Niby wręcza prezenty jak Świety Mikołaj, ale efekt to raczej anty-święta – pakunki pełne zagrożenia, niepokoju i śmierci, cholera wie o co mu chodzi. Wprowadzenie napięcia przez jego niejasne intencje działa tu znakomicie – jego pojawienie się budzi niepokój, a Hal Jordan zaczyna tracić grunt pod nogami, widząc, jak umierają ludzie wokół, zupełnie bezsilny wobec obcej, nowej energii, która go otacza. Mnóstwo pytań, wiele niepokoju i zagrożenia realnie brzmiącym od autentycznie pokazywanych reakcji.