Sandman: Sezon 2, odcinki 1-3 (Opinia bezspoilerowa)
Obejrzałem trzy pierwsze odcinki nowego sezonu Sandmana . Dopiero, efekt rozkręcającej się choroby…
Bardzo czekałem na adaptację tej historii, ponieważ to moja ulubiona część „Sandmana” . Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że twórcy wykonali kawał zajebistej roboty.
Zachwyca przede wszystkim warstwa audiowizualna. Od niepokojącego piękna Piekła, przez urokliwe krainy Śnienia, aż po momenty o bardziej symbolicznym charakterze – wszystko tu ma wizualny ciężar, głębię i porządne wykonanie jak na ramy serialowe. Moje ulubione fragmenty? Scena odtworzenia pałacu Śnienia i spotkanie Sandmana z demonem – pełne surrealizmu, mistycyzmu i ciężkiej atmosfery, gdzie obraz i dźwięk pracują ręka w rękę. Kapitalna robota!
Obsada również „dowiozła”. Każdy aktor wycisnął 100% swoich możliwości, ale głównie skupiłem się na nowych sylwetkach – postaci pojawiające się na chwilę robią wrażenie. Freddie Fox jako Loki, Clive Russell jako Odyn, Jack Gleeson jako Puk itd. Wszyscy nie tylko trafnie dobrani, ale i odnaleźli własne, unikalne podejście do postaci, mimo że są to figury od lat przetwarzane w popkulturze. To nie kopie, to świeże interpretacje, które współgrają z klimatem serialu
Adaptacyjnie jest bardzo wiernie (z jednym, małym „ale”, o tym za chwilę). Twórcy odtworzyli wszystko co pokochałem w tej historii – kolizje różnych systemów wierzeń, zderzenia bóstw, których interakcje mają odpowiedni ciężar i aurę. Do tego dochodzi moralny wymiar działań Sandmana – jego decyzje są kontrowersyjne, wielowymiarowe, a serial daje im odpowiednio dużo miejsca, by wybrzmiały. Podoba mi się też sposób, w jaki twórcy ukazują specyfikę Nieskończonych i to, jak postrzegają ich inni. Jest czas na refleksję, jest przestrzeń na niuanse.
A teraz to „ale” czyli wzbogacenie historii o nowe sceny, których nie było w oryginalnej historii . W teorii drobiazgi. Krótkie fragmenty z innymi Nieskończonymi po zwołaniu przez Los, retrospekcje z przeszłości Sandmana czy klimatyczna sztuka teatralna rozegrana w środku historii. Ale w praktyce? Wszystko to działa i dodaje głębi. Każda z tych wstawek lepiej zarysowuje bohaterów, dopowiada konteksty i buduje napięcie. Szczególnie doceniam sceny teatralne – nieoczywiste, nastrojowe, gęste od emocji, z niejednoznacznymi przesłaniami, które tylko wzmacniają wagę decyzji podejmowanych przez bohaterów. Twórcy sięgnęli po wątki z różnych tomów Sandmana i zrobili to mądrze. Nie dla efektu, ale dla dopełnienia historii. Historia jest czytelna bez retrospekcji, ale podczas czytania komiksu odnosiłem wrażenie, że czegoś mi brakuje – w serialu tego nie miałem.
Jest jednak coś, co poważnie wpłynęło na mój odbiór i to niestety po stronie aktorskiej, którą wcześniej chwaliłem. Miałem problem z emocjonalnym zaangażowaniem się w opowieść . Poza kipiącymi od pozytywnego przerysowania kreacji Pożądania, Lucien i Lucyfera, większość aktorów grała na jednej, tej samej nucie emocjonalnej, co odbierało dynamikę scenom i powodowało, że niektóre momenty, mimo wizualnego rozmachu, nie wybrzmiewały tak mocno jak w komiksie. Szkoda, bo to historia, która z odpowiednim ładunkiem emocjonalnym mogłaby naprawdę uderzyć w odbiorcę, a tak troszkę przelatywała koło mnie.


