Superman: Syn Kal-Ela
Czy Jon Kent jest godnym następcą swojego ojca? Odpowiedź częściowo poznaliśmy w komiksie „Superman. Ten, który spadł„. Jeśli czujecie niedosyt to obowiązkowo sięgnijcie po „Superman. Syn Kal-Ela”, gdzie Taylor kontynuuje losy tej postaci. A robi to w dobrym stylu!
Zegar tyka. Nieubłagalnie zbliża się czas Supermana. Clark jest świadom, że musi spakować gacie i ruszyć na Warworld, gdzie stawi czoła Mongulowi. Niewykluczone, że Superman nigdy już nie wróci. Czy świat może zostać pozbawiony ikonicznego obrońcy? Jon przejmuje obowiązki ojca, otrzymuje nowy kostium i zaczyna działać na pełnych obrotach! Po serii „typowych” problemów zwraca uwagę na uchodźców z wyspy Gamora. Kryje się za tym grubsza afera, która spowoduje, że Jon będzie miał własnego arcywroga.
Bardzo podobało mi się, że komiks niesie optymistyczny nastrój, który potrafi wzruszyć lub skłonić do myślenia od pierwszych stron. Jon godnie zastępuje swojego ojca, próbując robić dokładnie to co on, tylko lepiej. Dowód znajdziemy w interwencji z Inferno, kiedy chłopak przytula meta człowieka i rozwiązuje problem słowami, nie rękoma. Co w tej sytuacji różnica ojca, od syna? Jon upewnia się czy ofiara będzie dobrze traktowana przez strażników. Natychmiast reaguje, kiedy widzi, że strażnik z pogardą traktuje Inferno. Sytuacja pokazuje Jona nie tylko od dobrodusznej strony, ale i odpowiedzialnej.
Clark przez kilkadziesiąt lat symbolizował Amerykańskie wartości. Tylko, że były to wartości niekoniecznie pokrywające się z aktualnym stylem życia. Jon został dopasowany przez Taylora do współczesnego świata, co uważam za bardzo dobre rozwiązanie. Jon osobiście staje w obronie uchodźców, wchodzi w szeregi protestujących o lepsze traktowanie przez władzę, nie bo się głośno wyrażać sprzeciw wobec nadużywania władzy przez rządzących. We wszystkim jest naturalny do tego stopnia, że kupuję jego postawy i mogę z czystym sumieniem powiedzieć głośno „to jest mój Superman”.
Taylor słynie z genialnego pisania relacji między bohaterami. Niezależnie od historii. Podobnie jest w przypadku tego komiksu. Taylor zróżnicował historię licznymi rozmowami Jona z bliskimi, podczas których chłopak otwarcie mówi o swoich uczuciach lub wątpliwościach. Dobrze rozpisane dialogi wyciągały emocje i zapadały w pamięć. Historia prowadzona w ten sposób była pełnowartościowa i ograniczała klasyczne mordobicie do zupełnego minimum. Sceny walki występują, ich przebieg satysfakcjonował mnie, a jeszcze lepiej, że każda akcja miała uzasadnienie fabularne zamiast działać na zasadzie „jest bo musi”.
Mam dwa zastrzeżenia do komiksu. Pierwszym jest Jay Nakamura. Taylor odpowiednim tempem rozwijał więź między chłopakami, żeby przekonująco zaiskrzyło między nimi. Jednak nie jestem przekonany do początku relacji. Jon i Jay nie zdążyli poznać się od prywatnej strony, raptem raz przeprowadzili pełną rozmową o superbohaterskich wyczynach. Tyle wystarczyło Jonowi, żeby wprowadzić Jaya do rodzinnego życia na farmie. Uważam, że było to zbyt szybkie tempo, które mogło doprowadzić do przykrych następstw. O ile decyzję wytłumaczymy wiekiem chłopaka, tak brak reakcji ze strony dorosłych jest nieporozumieniem.
Nie podobała mi się mała ilość Bendixa w historii. O złym prezydencie Gamory słyszymy głównie z wiadomościach czy opowieściach Nakamury. To wystarczyło, żeby stworzyć wokół postaci otoczkę zagrożenia, wizerunek inteligentnego i przebiegłego łotra. Tylko Jon i Bendix mieli zbyt mało ze sobą interakcji, żebym był przekonany do zaciętości między nimi. Rozumiem rolę Bendixa w świecie DC, tego co symbolizuje i do czego dąży, ale nie kupuję go jako rywala Jona.
Bardzo dobrze spędziłem czas przy „Superman. Syn Kal-Ela„. Przygody Jona mają wiele dobrego do zaoferowania: od optymistycznego nastroju powieści po zapadające w pamięć emocjonujące dialogi. Wymienione problemy lekko kuły mnie w żebro, ale nie wpłynęły na odbiór komiksu jako całości. Dajcie szansę Jonowi, a nie pożałujecie!
Dziękuję wydawnictwu Egmont za przekazanie komiksu do recenzji. Wydawca nie miał wpływu na recenzję i moją ocenę.


