Sandman – Uwertura

Są rzeczy, na która czekam z niecierpliwością. Album cenionego wykonawcy, premiera oczekiwanego filmu, szczególna data w kalendarzu… I rzecz jasna dobry komiks. Gdy tylko Egmont opublikował całoroczną listę zapowiedzi znalazłem na niej kilka tytułów, które wbrew wszelkim klęskom żywiołowym musiałem mieć na półce. Wśród nich nie mogło zabraknąć prequela słynnej serii Neila Gaimana noszącego tytuł „Sandman: Uwertura”. Opowieści, która nie zebrała tak sporej dawki, niesłusznej według mnie, negatywnej krytyki jak „Before Watchmen”. Może dlatego, że nikt nie maczał palców w zamyśle głównego twórcy, a sama idea rodziła rodziła się wiele lat.

O czym jest właściwie „Sandman: Uwertura”? Jak sama nazwa wskazuje komiks przedstawia początki. Lecz nie samą genezę Władcy Snów, a wydarzenia poprzedzające te znane z „Preludiów i nokturnów”. W jednym z tomów wspomniane jest, że zanim główny bohater  trafił w niewolę Burgessa, wracał z ciężkiej batalii toczonej w odległej galaktyce. Batalii będącej konsekwencją czynu jego samego z przeszłości. Batalii o los, a jakże, Wszechświata.

Kosmiczna eskapada Władcy Snów niesie za sobą sporą dawkę wyjaśnień rzeczy jedynie wspomnianych przez Gaimana w głównych dziesięciu tomach. Autor odpowiada na pytania takie jak- dlaczego Koryntczyk z wiernego sługi stał się niebezpieczną aberracją ? Jaka jest przyczyna niesnasek między Snem, a Pożądaniem ? Jakiegoż to boga czaszka stała się hełmem Sandmana ? Odpowiedzi są wplecione umiejętnie. Czytelnik odkrywając je, nie czuje się oderwany siłą od głównego wątku fabularnego, a subtelne nawiązania do innych kwestii dalszych części nadają całości dodatkowej pikanterii.

Pojawiają się tu nowe, nietuzinkowe postaci. Jak ojciec i matka Nieskończonych czy gwiazdy, które jak się okazuje, mogą zwariować. Rodzice Snu i spółki są przedstawienie jako istoty, będące ponad prawami swych dzieci. Oboje mający cechy, które nie czynią z nich też znakomitych, ujmijmy to, pedagogów. Gwiazdy zaś nie są typami istot, które nawet spadając spełniają życzenia. Zastanawiający są też bohaterowie zwący się Chwałą i Nadzieją. Nie- nie są oni zaginionymi Nieskończonymi. Ich naturę interpretować należy osobiście. I jeszcze jedna kwestia- ilu właściwie jest Sandmanów ? Gaiman rozwiązał kilka niewiadomych, ale pozwolił sobie na dołożenie kilku nowych.

„Sandman” od początku mógł pochwalić się znakomitymi ilustracjami. Nic dziwnego. Nazwiska jak Sam Keith, Coleen Doran, Malcolm Jones III, Charles Vess, czy genialny Dave McKean to najwyższa liga. Lecz „Uwertura” wysunęła się wśród wszystkich opowieści z Oneirosem na prowadzenie. A wszystko za sprawą J.H. Williamsa III i Dave’ a Stewarta. Rysownik i kolorysta wspólnymi siłami zrealizowali wizję Gaimana, która dopiero przy obecnych możliwościach mogła ujrzeć światło dzienne. Wszystkie szczegóły tworzenia znajdziecie w formie dodatków do tomu. I przyznam, że jeszcze nigdy z takim zapałem nie czytałem bonusowych informacji dodanych do danej historii. Ciężko jest opisać słowami genialność wizualną- rozkładane plansze, kadry, którym autorzy najwyraźniej nadali własne życie i feerie barw, a wszystko to w mieszance różnorakich stylów malarskich.

Rok 2016 obfitował w wiele znakomitych tytułów. „Sandman: Uwertura” okazał się słusznie oczekiwaną przeze mnie premierą. Neil Gaiman pokazał, że prequel nie musi być odgrzewanym kotletem, a pod pewnymi względami może  nawet wyprzedzić swój oryginał. Pisarz oznajmił, iż to ostatnia jego opowieść z udziałem Sandmana. Dla mnie- piękne zakończenie legendarnej serii.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Komiks do nabycia w internetowym sklepie Egmontu.