Zaginione Wesołe Miasteczko: Opowieść o Dicku Graysonie

Cykl powieści graficznych 13+ przerobił większość podopiecznych Batmana. Pojawiły się historie skoncentrowane na Barbarze i Cassandrze, nawet Damian pojawił się epizodycznie w „Beast Boy kocha Raven”. Kogo zabrakło? Dicka Graysona! Nastolatek ma szansę na własną historię dzięki Michaelowi Moreci. Czy było to udane spotkanie? Myślę, że tak.

Opowieść o Dicku Graysonie rozpoczyna się od podjęcia tematu monotonności życia. Chłopak od urodzenia wiedzie życie w cyrku. Każdy jego dzień wygląda łudząco podobnie. Treningi, praca, obowiązki, zero życia towarzyskiego nie licząc znajomych z cyrku. Po latach przychodzi czas, kiedy musi powiedzieć sobie „stop”. Grayson jest żądny przygód. Chce poczuć esencję życia. Czy w prosty sposób będzie mógł zasmakować młodości?

Moreci podjął temat dość bliski mi. Chyba nie tylko mi, bo kto z nas nie wpada w monotonność na pewnym etapie życia? Od kilku lat mój codzienny grafik wygląda identycznie i tęsknię za okresem szkolnym, kiedy mogłem oderwać się od codzienności. Z identycznym problemem zmaga się główny bohater. Moreci przekonująco przedstawia czarne strony monotonnego cyklu życia i prób jakie można podjąć, żeby z niego uciec. Każda próba tylko przekonuje Graysona, że nie jest to tak proste jak się wydaje pod chwilą euforii. Ciążące zobowiązania i otoczenie wywierają presję zniechęcającą do zmian.

Czy zauroczenie może pomóc w wyrwaniu się z monotonności? Młodzieńcza miłość jest kolejnym tematem podjętym w powieści. Grayson poznaje pewną osobę z konkurencyjnego parku, tytułowego miasteczka. Uczucie szybko przeradza się w coś więcej, ale nie jest im dane cieszyć się pełnią uroku, ponieważ rodziny cyrkowe, niczym zwaśnione rody, mają swoje do zarzucenia im i stawiania wymogów. Historia wręcz przybiera wydźwięk Romea i Julii. Spokojnie, w pozytywnym słowa znaczeniu, a trupy nie ścielą historii.

Większość historii trzyma się przyziemnego przedstawienia tematu. Pojawiła się jednak szczypta magii i grozy. Tytułowe miasteczko skrywa tajemnicę, która wywraca do góry nogami życia większości występujących postaci. Tajemnica jest dobrze zbudowana, powolutku wprowadzając nowe elementy. Ujawniona tajemnica szokuje, nawet skłania do przemyśleń i zwilżenia oczu – bójcie się Ci, co kamienną twarzą będą patrzeć na ostatnie strony.

Rysunkowo jest spójnie z całym cyklem. Proste rysunki w wykonaniu Sas Milledge oddają nastoletnią lekkość życia. Dwa kolorystyczne motywy przewodnie przypisane „rodom” – niebieski dla cyrku Graysonów, żółty dla zaginionego wesołego miasteczka. Doszukuję się ukrytego znaczenia kolorystycznego – fabularnie niebieskiemu możemy przypisać symbol monotonnego życia, spokojnego, ułożonego, natomiast żółtemu ekscytację, żwawość, pełnię życia.

„Zaginione wesołe miasteczko” jest bezpieczną historią w młodzieżowym cyklu. Podejmuje dość prosty temat, acz bardzo współczesny, z którym utożsami się większość nas. Właśnie z tego powodu użyłem zwrotu „bezpieczne”, ponieważ historia nie jest głębsza w porównaniu do „Kod Oracle” czy „Śladami Batgirl”. Nie rzutuje to negatywnie na komiks, w żadnym wypadku. Nadal jest to pouczająca historia, z której można wyciągnąć pewne morały. Po prostu nie jest to historia, która kwalifikowałaby się do miana „najlepszych”.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Komiks możecie nabyć w internetowym sklepie Egmontu.