Teen Titans: Robin
Kami Garcia prężnie rozwija cykl „Teen Titans” wydawany w ramach „Powieści Graficzne 13+”. Chciałoby się rzecz przy polskiej premierze 4 tomu, że cykl ma się w najlepsze. Niestety nie jestem w stanie, szkoda.
Czwarta część „Teen Titans” podejmuje wątek rodzinny tytułowego Robina. Prócz tego śledzimy dalsze perypetie Nastoletnich Tytanów, którzy osiadają na ciepłej plaży i szlifują moce pod okiem ciotki Raven. Tak w dużym skrócie.
Lekko okłamałem Was w opisie fabularnym. Czwarta część podążyła innym torem. Tytułowy bohater nie jest w centrum wydarzeń. Jego wątek jest poboczny, ponieważ na pierwszy plan wysunięto rozwijanie głównej historii ze Slade’m. Byłem rozczarowany, ponieważ oczekiwałem podejścia z pierwszej i drugiej części – solidnego przedstawienia bohatera i jego „problemu”, w tle budując wątek łączący losy bohaterów. Niestety było na odwrót.
Wątek Robina wzbudził we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyłem się, że autorka przedstawiła przeszłość Damiana. Z retrospekcji zrozumiałem niechęć Damiana do Graysona oraz źródło twardego charakteru chłopaka. Dzięki podbudowie wybrzmiała przemiana Damiana w trakcie tego komiksu nastawiona na życie społeczne. Z drugiej strony nie czuję skomplikowanej relacji braci, ponieważ Dick nie ma podbudowanego charakteru, przeszłości i motywacji w kontaktach z Damianem. Sytuacji nie sprzyja wyidealizowany portret Dicka, któremu wszystko wychodzi i każdy wita go z otwartymi ramionami. Zbyt optymistyczny akcent spowodował, że Dick właściwie nie miał charakteru. Po prostu robił swoje i powtarzał wybrane teksty.
Komiks nie rozwinął głównej historii względem poprzednich odsłon. Powodem jest rozwleczony w czasie trening, który często przerywano leniuchowaniem bohaterów czy romansami. Tego typu elementy są potrzebne do zbudowania autentyczny relacji. Tylko wpłynęło to na małą liczbę konkretów posuwających do przodu spajający wątek. Miałem wrażenie, że niewiele się tu wydarzyło. Na kilkunastu stronach można było przedstawić akcję opowiedzianą na łamach ponad stu stron. Pamiętajmy, że nowe odsłony cyklu ukazują się w dużych odstępach czasowych i ślimacze tempo nie sprzyja w budowaniu angażującej historii.
Jest jeszcze w komiksie Slade. Mam wrażenie, że wystąpił tylko dlatego, żeby czytelnik nie zapomniał o zagrożeniu. Właściwie ciężko mówić o zagrożeniu, ponieważ w tym tomie ono nie wybrzmiało. Slade pałętał się przez całą historię, zdobywał informacje, co przychodziło mu dość łatwo, a finałowa akcja z jego udziałem przypominała jedną z części „Szybcy i Wściekli”. O ile w poprzednich tomach dobrze wykorzystano jego postać, wiarygodnie umacniano poczucie zagrożenia, tak w tym tomie ciężko mówić o jakimkolwiek zagrożeniu.
Niestety nie mogę odradzić zakupu „Teen Titans. Robin„, mimo że wzbudził one we mnie mieszane uczucia, którym bliżej jest do rozczarowania. Dlaczego? Jest to część cyklu, której ominięcie spowoduje, że stracicie pewne wątki wprowadzające nas do piątego, aktualnie powstającego tomu. Na pewno nie rekomenduję komiksu na zasadzie „z marszu”. O ile poprzednie części sprawdzały się w tej formule, tak ta nie, ponieważ kontynuuje wcześniej zaczęte wątki i na nich się skupia.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za przekazanie komiksu recenzenckiego. Wydawnictwo nie miało wpływu na moje wrażenia.