Flash. Jednominutowa wojna (Opinia)
„Flash. Jednominutowa wojna„? Satysfakcjonujące zakończenie świetnej serii, choć nie bez zastrzeżeń
„Jednominutowa wojna” to wydarzenie w świecie speedsterów, gdzie użytkownicy Speed Force łączą siły, by stawić czoła inwazji pozaziemskiej cywilizacji, wykorzystującej ich źródło energii. Scenarzysta szybko przechodzi do konkretnej akcji, najpierw tworząc atmosferę „ciszy przed burzą,” podczas której zbierają się bohaterowie. Główny motyw historii jest całkiem oryginalny, a wróg został kompleksowo przedstawiony – poznajemy jego przeszłość, motywacje, cele oraz metody działania. Akcja toczy się w odpowiednim tempie przez całą opowieść, a każdemu speedsterowi przypisano jasno określoną rolę, co uzasadnia ich obecność i udział w wydarzeniach. Jeremy Adams umiejętnie prowadzi fabułę, z wyczuciem przechodząc między wątkami, odpowiednio zatrzymując akcję, by potęgować napięcie oraz wzmacniać emocjonalną głębię historii, a także zapewniając interakcje między bohaterami, co w niektórych przypadkach popłaciło zabawnymi momentami lub narodzinami prawdziwych więzi np. Bart i Wallace. Choć te elementy korzystnie wpływają na jakość opowieści, należy pamiętać, że wydarzenie to nie miało na celu wprowadzenia istotnych zmian w uniwersum DC.
Mimo wielu zalet, „Jednominutowa wojna” nie jest pozbawiona wad. Choć przeciwnik został rzetelnie przedstawiony, to jego charakter nie jest zbyt oryginalny, atrakcyjny lub unikalny, aby zapadł w pamięć na dłużej np. motyw łowcy przypomina Batmana Who Laughs, a brak dialogów rodzi więcej pytań dotyczących postaci niż odpowiedzi. Choć każdy speedster miał przypisaną rolę, są pewne wyjątki, które budzą wątpliwości co do ich obecności w fabule i ich wkładu w historię np. Max Mercury, który ma mikroskopijny wkład w przeciwieństwie do pozostałych.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za przekazanie komiksu. Wydawnictwo nie miało wpływu na opinię i post.


