Śpioch tom 1

Ed Brubaker i Sean Phillips to duet, który zdążył już zdobyć u nas uznanie takimi tytułami jak „Criminal” czy „Zaćmienie”. Panowie słyną z tworzenia rasowych kryminałów, sięgających zarówno po dziedzictwo noir, jak i po czystą, sensacyjną akcję. Egmont w nowym rzucie z linii „DC Black Label” wydał pierwszy tom serii „Śpioch”, gdzie obok ludzi w pelerynach występują potężne tajne organizacje przestępcze, a herosi nie są tak jednoznaczni, jak w klasycznym DC.

„Śpioch” osadzony jest w świecie WildStorm. Imprincie DC, w którym działa grupa Authority, której z członków zespołu, Midnighter, pojawił się epizodycznie w okresie „The New 52!” w Gotham. Ma tam też miejsce akcja „Planetary” czy „Wild C.A.T.s”. Łatwo dojrzeć można pewne podobieństwa do DC. Świat ten jednak zbudowany jest na bardziej realistycznych podstawach. Pod względem realizmu bliżej mu do „Strażników” niż „Ligi Sprawiedliwości”. W tym komiksie natomiast superbohaterowie ustępują superszpiegom i superprzestępcom, którzy za ich plecami rozgrywają prawdziwą partię o dominację nad światem.

W „Na celowniku” dostajemy szkielet tego, czego możemy spodziewać się dalej. Upadli herosi, cenieni złoczyńcy i problemy, przy których te z crossoverowych eventów są naiwną igraszką. Część ta jest przedmurzem właściwej historii. Oto były członek specjalnych służb składających się z superludzi Cole Cash bierze udział w misjach ze swoim byłym szefem Johnem Lynchem. Dla bezrobotnego herosa- emeryta zajęcie idealne mimo, iż ich cel jest dość niejasny. Punkt przełomu następuje, gdy Lynch zostaje postrzelony i zapada w śpiączkę. Cash próbując rozwikłać zagadkę tego wypadku, zapętla się w wir wydarzeń, których kolejność jest chaotyczna, a realność mocno wątpliwa.

W „Śpiochu” poznajemy Holdena Carvera. Tytułowego śpiocha, działającego pod przykrywką w organizacji superłotra TAO. Jednym łącznikiem Carvera z jego macierzystą organizacją był Lynch, który jak wiemy z poprzedniej opowieści, pogrążony jest w śpiączce. Od tego momentu rozpoczyna się gra, w której bohater oscyluje na granicy przetrwania, odnosi sukcesy i stara się załagodzić efekty porażek. Istotnym faktem jest to, że TAO to nie banalny łobuz z wielkim ego, a geniusz przekraczający swym pojmowaniem poza ludzkie słabości. A to niejeden problem Carvera.

Jeśli chcecie poznać Eda Brubakera od jego najlepszej strony, najlepiej sięgnąć po jego kryminały i powieści szpiegowskie. Nie oznacza to, że jest fatalny w innych gatunkach, ale w komiksach z tych gałęzi wykracza daleko poza granice przeciętności. Współautor „Gotham Central” udowadnia to tutaj, gdzie nic nie jest jednoznaczne, a wydarzenia splatają się w logiczny, zaskakujący sposób. Prawdziwy podziw wzbudził we mnie tym, że budując pełnokrwisty kryminał, zrobił to w świecie zdominowanym przez herosów. Pisałem, że trochę poważniejszych niż ci z głównego nurtu, ale sam fakt używania ich tak umiejętnie, iż stanowią oni jedynie blade tło, sprawia, że „Śpioch” to komiks wielki. Brak podkreślenia supermocy nie oznacza jednak, że są one całkowicie odrzucone w kąt.

Weźmy niejakiego Ludobójcę. Wielkiego socjopatę, odpornego na ołów i inne przykre rzeczy. Mimo widocznego niezrównoważenia i mentalności chuligana jest to bohater, który nie da się nie lubić. Nie inaczej jest z panną Misery. Sadystyczną hedonistką, niepokonaną w swym morderczym szale. Te dwie osoby pokazują, że nawet będąc czarnym charakter, można przyciągać uwagę bardziej niż poczciwi dobroczyńcy. Dużo w ich wypadku robi stylistyka czarnego kryminału. Gdy sięgniemy po wczesne dzieła Millera z Batmanem, dostrzeżemy, że Mroczny Rycerz wówczas uderzał jakby mocniej.

Sean Phillips nie pokusił się ani razu na typowo heroiczne ukazywanie któregokolwiek bohatera. Nawet ci, którym nie ciąży peleryna, są jakby bliżsi brukowi. Sam Carver ze swoimi zdolnościami śmiało odnalazłby się w świecie Marvela czy DC, noszący buńczuczny przydomek i strój. Tu nie wyróżnia się z tłumu i wpasowuje w cienisty nastrój „Śpiocha”. Również TAO sprawia wrażenie energicznego japiszona i nie po drodze mu przymioty superłotrów. Wszechobecna gra światła i cienia, surowość wykończenia rysunków czy widoki raczej dla dorosłego czytelnika czynią z tej powieści graficznej mocnego zawodnika w swoim gatunku, który w kilku miejscach pozwala sobie na odważne wycieczki w klimaty szpiegowskiego i heroiczne.

Słysząc o zapowiedzi tego tomu, nie byłem szczególnie zadowolony. Wówczas z WildStorm oczekiwałem czegoś właśnie z „Authority”. Mniej oczywisty wybór okazał się strzałem w dziesiątkę i zapalnikiem, by nieco bardziej przyjrzeć się temu imprintowi. Data premiery drugiego tomu nie została określona, ale w tym czasie nadrobię komiksy Brubakera i Phillipsa i wiem, że nie będzie to strata czasu.

Dziękujemy sklepowi Gandalf za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Komiks i inne pozycje superbohaterskie znajdziecie w tej kategorii sklepu internetowego.