Amazing Spider-Man Epic Collection. Sieć życia, sieć śmierci (Opinia)
„Sieć życia, sieć śmierci”? Emocje, zwroty akcji i Ben Reilly na pierwszym planie
„Sieć życia, sieć śmierci” to bezpośrednia kontynuacja „Sagi klonów”, w której Peter Parker zmaga się ze skutkami zatrucia, a Ben Reilly trafia na celownik potomka Kravena, żądnego zemsty. Brzmi jak początek klasycznej historii? Na szczęście to coś więcej. Epicka przygoda w duchu lat 90., pełna mroku, cierpienia i emocjonalnych napięć, które na długo zostają w pamięci. W tle pojawia się też istotny wątek Octopusa i dalsze reperkusje działań twórcy Bena!
Od pierwszych stron komiks wrzuca nas w intensywny klimat. Parker jest zatruty, słabnie z każdą chwilą, a wszystko przeplatają cięższe wątki obyczajowe, jak zły stan cioci May czy emocjonalne rozterki Mary Jane. Ten przygnębiający ton działa na korzyść historii. Świetnie buduje napięcie i sprawia, że emocje wypływające z każdej sceny są wyczuwalne. Zabrakło mi jednak zrównoważenia narracji – wewnętrzne monologi cioci May w śpiączce, choć pomysłowo prowadzone, sprawiały, że pewne fragmenty traciły element zaskoczenia i stawały się zbyt przewidywalne. Jeszcze mocniej wybija się na tym tle wątek nadprzyrodzony, który mimo że ciekawy w założeniu zaburzył klimat opowieści i osłabił siłę pewnego ważnego zwrotu akcji, który bez tej ingerencji miałby znacznie większy ciężar emocjonalny.
Zdecydowanym zwycięzcą tego tomu jest Ben Reilly, czyli Scarlet Spider, który nie tylko często przejmuje akcję, ale też wypada „bardziej intrygująco”lepiej” niż Peter. Jego występy w walce są dynamiczne, przemyślane i pokazują go jako postać samodzielną, podejmującą własne decyzje, a nie tylko „klona” żyjącego w cieniu oryginału. Świetnie widać to w jego starciach z klasycznymi przeciwnikami Spider-Mana. To nie tylko sprawdzian umiejętności, ale też test charakteru, który Reilly zdaje bezbłędnie. Co ważne, twórcy kładą też nacisk na życie społeczne Bena, rozwijając go nie tylko jako bohatera, ale też jako człowieka. W efekcie to właśnie on staje się sercem tego tomu.
Zaskoczył mnie również wątek Octopusa, który występuje tutaj w dwóch różnych odsłonach. Najpierw widzimy go w lżejszej, wręcz sentymentalnej roli, co stanowi rewolucję w jego relacji z Peterem. To nie jest już tylko szalony naukowiec, ale ktoś z emocjami, z przeszłością, z nieoczywistymi motywacjami. Ten zabieg świetnie przygotowuje grunt pod drugi etap jego historii znacznie mroczniejszy i bardziej dramatyczny, związany z przekazaniem dziedzictwa i eskalacją konfliktu.
A czy wszystko zagrało? Niekoniecznie. Pierwszy zgrzyt to Kaine, postać, której obecność buduje ciekawy klimat tajemnicy… ale tylko do pewnego momentu. Bo niestety, ten klimat nie prowadzi do żadnego satysfakcjonującego finału. Jego rola pozostaje zawieszona, pytania się piętrzą, a tempo rozwijania wątku jest zbyt powolne, by uznać go za w pełni potrzebny. Drugim mankamentem jest rozwijanie motywu klonów. Historia idzie w coraz bardziej przekombinowane rejony, które nawet jak na „Pająka” momentami przekraczają granicę logiki. Przez to niektóre zwroty akcji tracą impet, a zakończenia części wątków są zbyt szybkie, żeby wybrzmieć w pełni.
Dziękuję Egmont za komiks. Wydawnictwo nie miało wpływu na opinię i tekst.


