Siedmiu Żołnierzy

Wydawnictwo Egmont rozpieszcza nas omnibusami w ostatnim czasie. Nie tak dawno dostaliśmy „Animal Man” Morrisona, parę tygodni temu ukazał się kolejny spaślak z portfolio szalonego szkota. „Siedmiu Żołnierzy” jest nietypowym projektem ukazującym nieschematyczne podejście do bohaterskiej grupy. Co i jak?

Siedmiu Żołnierzy” jest specyficznym komiksem. O każdym komiksie Morrisona możemy powiedzieć w taki sposób, jednak ten wyróżnia się na tle klasycznych ugrupowań. Ziemianie kolejny raz są w niebezpieczeństwie. Zagrożenie ze strony Sheedy, tajemniczego gatunku pozaziemskiego chcący zdominować ludzi. Ich plany może powstrzymać tytułowa grupa, która grupą nie jest w klasycznym słowa znaczeniu.

Czytając o „Siedmiu Żołnierzach” widziałem określenia jak „przełomowy” czy „ambitny”. Lepiej pasującymi słowami jest specyficznie i ambitny. Koncept wyjściowy przedstawia drużynę, która drużyną nie jest. Śledzimy losy 7 bohaterów, którzy nie wiedzą o sobie nawzajem. Kilkukrotnie pada w komiksie termin „Siedmiu Żołnierzy”, ale ekipa nigdy się nie spotyka, a ich działania tylko pośrednio wpływają na losy innych. Po prawdziwe komiks jest zbiorem kilku historyjek nie powiązanych ze sobą. Elementem wspólnym jest owe zagrożenie wpływające na bohaterów w różny sposób. Nie spotkałem się wcześniej z takim konceptem. Doceniam jego unikalną formę. Było to coś świeżego, nawet ambitnego. Niekoniecznie dla mnie odpowiadającego. Preferuję klasyczne ujęcie drużyn – współpraca oraz interakcje członków grup są tym, co ciągnie mnie do zbiorowisk. Tu tego nie miałem. Szkoda, ponieważ ekipa była mocno zróżnicowana i chciałoby się poobserwować interakcje niektórych postaci.

To tyle, jeśli miałbym ponarzekać na komiks. Nie mam żadnych uwag względem poszczególnych historii. Bohaterowie są różni, ich wątki i problemy są właściwie ujęte i przedstawione, spójnie względem kanonu obowiązującego w tamtym czasie. Występujący bohaterowie mierzą się z własnymi problemami o zróżnicowanych charakterze. Wpływa to na klimat historii – część historii ulokowana typowo magicznie (Zatana, Klarion), inne bazujące na horrorze i postapo (Frankenstein) czy o przyziemniejszym podłożu z domieszką dramatu ludzkiego (Bulleteer). Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Historie są niezależne, co nie przeszkadza, aby ominąć nie interesujący Was wątek. Najlepiej podpasowała mi historia Bulleteer wprowadzająca problemy rodzino-związkowe. Morrison konkretnie ujął dramat postaci, która swoje przeszła i swoje musiała poświęcić na niechcianej drodze superbohaterskiej. O dziwo historie nie są tak oderwane od rzeczywistości jak ma to w zwyczaju Morrison – porównałbym ich tempo i sposób przedstawienia do „Animal Man” – idzie wszystko ogarnąć bez większego wysilania głowy.

Mało przekonująco wypadło główne zagrożenie. Gatunek Sheeda jest nijaki. Brak im charakteru czy poczucia, że niosą za sobą prawdziwe zagrożenie. Przeciwnik działa na różnych frontach bez spójnego planu. Były momenty, że kompletnie zapomniałem kto jest głównym sprawcą zła, ponieważ akcja nie pasowała do typu zagrożenia przedstawionego gdzie indziej (czy osoby pełniącej rolę pionka w danej historii). Chyba nie o to chodziło Morrisonowi.

Omnibus jest zbiorem artystów. Nie będę omawiał rysunków poszczególnych historii. Krótko podsumuję – rysunki są poprawne, ładne, styl artysty jest właściwie przypisany do tonu historii. Nieco wadziły mi rysunki w finale będące zbyt chaotyczne, przez co gubiłem uwagę i nie wiedziałem, co się dzieje.

„Siedmiu Żołnierzy” nie zdobyło mojej sympatii. Dostrzegam oryginalność wizji Morrisona i wynikającej z tego ambicji. Zwyczajnie koncept nie wpisał się w moją preferencję ugrupowań superbohaterów, żeby się polubić z pozycją. Losy bohaterów były ciekawe, szybko wracałem do dalszego czytania po każdym odłożeniu komiksu na półkę. Nie odczułbym większej różnicy gdyby wyrwać w komiksu każdą wzmiankę o tytułowej drużynie. Podsumowując – komiks jest ok, ale niekoniecznie dla mnie.

Dziękujemy księgarni taniaksiazka.pl za udostępniony komiks recenzencki.