Hellblazer tom 1. Mike Carey

Powoli zbliżamy się do finiszu „Hellblazer” polskiego wydania. Za nami runy czterech artystów, czas na ostatnie 3 tomy w wykonaniu Mike Careya. Poprzednie doświadczenia rzutowały na różne interpretacje tej samej postaci. Jedni celowali w bardziej przyziemne, brudne tematy, inni w demoniczne wyzwania. Jaką ścieżką powędrował Carey? Coś pomiędzy.

Constantine powraca po latach nieobecności w kolejnej odsłonie „Hellblazer„, pierwszej w scenariuszu Mike’a Careya. No, przynajmniej w świecie komiksu. Dla nas nieszczególnie odczuwalna jest kilkuletnia nieobecność. Mag odwiedza swoją siostrę i to naprowadza go na budynek zmagający się ze skażeniem magii. John nie byłby sobą olewając ludzi w potrzebie (no dobra, byłby sobą). Interwencja w sprawie jest ledwie początkiem większej afery sięgającej podłoża biblijnego. Brzmi obiecująco? Powinno.

Nie bez powodu w pierwszym akapicie wspomniałem, że Carey poszedł w ścieżkę „pomiędzy”. Constantine zmaga się z demonicznymi sprawami o brutalnym, niebezpiecznym zabarwieniu prowadząc do potężnych wojaży, w których John musi sięgać po nietypowe zagrywki wyjątkowo nie narażając bliskich na zagrożenie. Historia przedstawiła nam portret doświadczonego maga, którego podejście lekko uległo zmianie po dotychczasowych doświadczeniach. Dzięki temu Carey nie wypina się palcem na dotychczasowy dobytek, a korzysta z niego nie tylko na płaszczyźnie powracających postaci rozwijając ich wątki. Oparcie tajemniczej afery na podłożu biblijnym było nowym doświadczeniem uatrakcyjniającym tajemnicę.

Gdzie w tym wszystkim „pomiędzy”? W przyziemnej brytyjskiej odsłonie głównego bohatera wchodząc w stare relacje i nawiązując nowe. Już w pierwszej historii debiutuje nowa postać w otoczeniu maga popychając ją w kierunku nieoficjalnego następcy. Tytuł mocno naciągany, ale niejako nakreślający rolę towarzyszki wspierającej Johna w natłoku spraw. Zdecydowanie nowe doświadczenie nie tylko dla głównego bohatera.

Fabularnie komiks podobał mi się. Ciut gorzej z rysunkami. O nich mogę powiedzieć, że są poprawne tylko poziom brutalności odstaje od poprzedników. Hellblazer przyzwyczaił mnie do paskudnych obrazów niestroniących od ukazania mocniejszej treści. Nie mogę powiedzieć tego samego o 1 tomie Careya, ponieważ mnóstwo kadrów potraktowano niczym cenzurę. My jako czytelnik widzimy brutalną czynność, a ilość sączącej się krwi blednie przy pierwszej lepszej wizycie u dentysty.

Podobał mi się pierwszy tom Careya. Autor sięgnął po esencję postaci inspirując się runem Gartha Ennisa nie zapominając, że całość można wzbogacić ludzkimi aspektami innych autorów, co uczłowieczaniło Constantine’a. Rysunki w wielu miejscach były ugrzecznione, ale można na to przymknąć okiem, ponieważ warsztat jest poprawny i niesie klimat. Będziecie świetnie bawić się przy komiksie, jeśli podobały Wam się historie w wykonaniu Ennisa.

Komiksy do recenzji otrzymaliśmy od Taniaksiazka.pl oraz Egmont za co serdecznie dziękujemy! Sklep i wydawca nie mieli wpływu na recenzję.