Opinia o 5 i 6 odcinku „Kite Man. Hell Yeah”
Z ogromną przyjemnością nadrobiłem dwa zaległe odcinki „Kite Man. Hell Yeah”! Podtrzymuję swoje dotychczasowe wrażenia: animacja nadal dostarcza mnóstwo zabawy, pełna jest dynamicznej akcji i czarnego humoru, którego twórcy nie nadużywają (bluzgi czy przerysowana brutalność). Twórcy świetnie bawią się formułą serialu (np. przerysowana walka z sanepidem o lokal) ), a postacie i relacje między nimi są przedstawiane w dojrzalszy, ciekawszy sposób niż w „Harley Quinn” (np. wiele wyciśnięto z przeszłości Glider, która ma ogromny wpływ na jej relację z Kite Manem, swoją drogą – urocza parka)
Każdy odcinek wnosi coś świeżego, szczególnie w kontekście postaci, które znamy z „Harley Quinn” np. Bane. Jest on moim ulubionym bohaterem obu seriali, a jego przygody, interakcje z otoczeniem i to, jak odnajduje się w różnych klimatach – od krwawych walk, przez zabawne romanse, po zwariowane podróże w czasie (uwielbiam ten motyw) – sprawiają, że zawsze śledzę jego losy z uśmiechem na twarzy i kibicuję temu debeściakowi (dobra, kiedy dostanie własny spin-off?!).
Niektóre z nowych postaci naprawdę się sprawdzają! Piekielna babeczka czy poprzedni właściciel lokalu doskonale wpasowują się w klimat produkcji, wnosząc coś unikalnego do fabuły (twardziel potrafi jednym zdaniem sprowadzić wszystkich na ziemię). Niestety, poza nimi reszta bohaterów nieszczególnie się sprawdza – brakuje na nich wyraźnego pomysłu, przez co trudno jest nawet zapamiętać niektóre imiona. Szkoda, że rola postaci, takich jak bliźniacy czy Fables, została zredukowana do sztucznego zapełniania tła i rzucania mało śmiesznymi żartami (ale może się to zmienić po pewnej modyfikacji z czwartego odcinka, wyraźny potencjał na humorystyczne komentarze odnośnie poprawności
Nie przeszkadza mi, że serial nie trzyma się jednego, wyraźnie zarysowanego wątku fabularnego (walka z Luthorem zeszła na dalszy plan) ). Epizodyczne przygody pozwalają lepiej rozwijać postacie, co doskonale widać na przykładzie Glider, która z każdym odcinkiem zyskuje na charakterze i staje się silniejszą postacią, do której mam coraz większą sympatię. Twórcy sprawnie przechodzą z jednego wątku do drugiego, kreatywnie łącząc je fabularnie, co tworzy wrażenie dłuższej, ale kameralnej historii (czuję, że matka Glider jeszcze namiesza!).
Przypominam, że „Kite Man. Hell Yeah” dostępny jest na platformie MAX!


