Koniec runu „Batman” Chipa Zdarsky’ego
Run Zdarsky’ego w „Batmanie” dobiegł końca po prawie 2 latach i 7 miesiącach! To jeden z dłuższych runów w historii Batmana, który trudno mi jednoznacznie ocenić.
Z jednej strony wyróżnia się widowiskową akcją, nie pozostawiając wątpliwości, że Batman to absolutny twardziel radzący sobie w każdej sytuacji – czy to spadając z kosmosu, czy lądując rozbitym samolotem w samym sercu Gotham, czy pokonując swoje mroczne alter ego po długich bojach, a nawet nie robiąc większej afery ze straty dłoni… Zdarsky miał mnóstwo świetnych pomysłów na angażujące historie, które rozwijały Batmana co nie jest oczywiste po tylu latach (np. pogłębienie jego psychologii w starciu z Zur-En-Arh), sensownie, ale w nieco przekombinowany sposób naprawiały błędy przeszłości (przywrócenie bogactwa Bruce’owi) czy dawały nowe życie klasycznym motywom (wskrzeszenie postaci Zura, czy nowa rola KGBeasta).
Z drugiej strony trudno mi powiedzieć, że był to idealny run. Często odnosiłem wrażenie, że Zdarsky zbyt mocno stawiał na widowiskowe sekwencje akcji, w których Batman nieustannie przesuwał granice swoich ludzkich możliwości, zamiast pozwolić niektórym wątkom pożyć własnym życiem i nabrać emocjonalnej głębi. Przez to pewne elementy nie miały odpowiedniego rozwinięcia, jak np. problemy psychiczne Batmana podczas Gotham War czy uczynienie Vandala Savage’a komisarzem GCPD – zmiana tak kontrowersyjna, że bez solidnych fundamentów fabularnych wyglądała po prostu absurdalnie głupią. Nie brakowało też wątków, które miały duże zapowiedzi, ale finalnie niewiele wniosły do świata DC np. Rok Pierwszy Jokera nie miał realnego wpływu na rozwój postaci, wręcz niepotrzebnie związał go z Batmanem, a KGBeast, choć pojawił się w finale, nic nie wniósł do historii poza symboliczną wymianą ciosów, której brakowało emocjonalnej intensywności i była wymuszona.
Seria Zdarsky’ego dostarczyła mi dobrej rozrywki, ale niekoniecznie wersję Batmana, którą lubię – tę odnalazłem w „Detective Comics” Ram V i „Batman and Robin” Williamsona, które ukazywały się w tym samym czasie. Nie przeszkadza mi to, bo domyślnie „Batman” i „Detective Comics” powinny być tytułami ciut innymi klimatycznie
Mocną stroną runu były fenomenalne prace Jorge Jiméneza, który zilustrował większość zeszytów. Jego dynamiczne, żywe kadry przypominające sceny z filmu akcji były idealnym uzupełnieniem scenariusza Zdarsky’ego, pełnego spektakularnych starć. Pozostali rysownicy również wykonali solidną robotę, nie dając mi większych powodów do narzekań.


