Lucyfer Tom 3

Dobrnęliśmy do trzeciego i zarazem finałowego kolosa „Lucyfer” od Mike’a Careya. Seria, do której podchodziłem z dozą niepewności będąc uczulonym na postać Diabełka, z mieszanymi uczuciami po serialu. Poprzednie tomy zmieniły mój stosunek do Gwiazdy Zarannej, imponując mi skalą historii. Czy finałowy tom jest godnym zwieńczeniem runu Careya? Tak.

Nie nastawiajcie się, że w opasanym finale historii akcja zacznie zwalniać. Konsekwencje dotychczasowych wydarzeń nabierają większego wydźwięku zahaczając o nowe sfery. Poruszony zostaje wątek abdykującego Boga, natomiast niebiańskie królestwo mierzy się z hordami demonów pod wodzą Lilith. Tytułowy bohater nie będzie bacznym obserwatorem. Agnażuje się w konflikt władzy niebiańskiej stawiając swoje pionki, wcześniej pewne przewracając. Podsumuję krótko – finał godny serii.

Skala tego komiksu przyćmiła dotychczasowe wydarzenia. Carey rzucił światłem na genezę niebiańskiego królestwo powiązaną z korzeniami głównego bohatera i jego bliskich. Na tym etapie jest trochę rewelacji robiących sitko w myślach czytelnika. Blender kręci się szybciej, kiedy dochodzi do wspomnianego konfliktu. Spodziewałem się wiele, ale nie takiego toru akcji. Myślę, że to samo mogą powiedzieć o finale. Akcja toczy się nieprzewidywalnym torem podyktowanym epickością.

Nie sposób ominąć słowa „rozmach”, „epickość” czy „skala” w odniesieniu do Lucyfera. Podchodząc do serii spodziewałem się historii mniej więcej rozmachem serialowym – nie konkretnie takiej akcji, po prostu serialowej. Nie uwierzyłbym komukolwiek, kto powiedziałby mi o konfliktach niebiańskich, tworzeniu nowych wszechświatów, konfliktach religijnych czy udziale nicości. Historia takiego kalibru wymaga uwagi czytelnika. Niejednokrotnie podwinęła mi się czytelnicza noga ze względu na stan zmęczenia. Natychmiast odbijało się to na poznawaniu fabuły.

Czy „Lucyfer” osiągnął poziom Sadnamana, serii od której się wywiódł? Nie wiem czy jest na to konkretna odpowiedź. Carey zdecydowanie przyćmił jakiekolwiek oczekiwania czytelników tworząc opasłą historię potężnego kalibru. „Lucyfer” porusza mnóstwo wątków, powolnym tempem je opowiadając, na końcu spinając różne kwestie. Wszystko jest uzasadnione, znajduje swoje miejsce w świecie. Ciężko uwierzyć w słowa autora, o obecności wątków wynikających naturalnie z pisania zamiast planowania – serio można stworzyć scenariusz takiego rozmachu bez wcześniejszego zaplanowania? Wow, szanuje.

„Lucyfer” jest ambitnym i udanym podejściem do przygód Diabełka. Powiem krótko i na temat – jeden z ambitniejszych komiksów jakie czytałem.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Komiks możecie nabyć w internetowym sklepie Egmontu.