Nightwing. Czas Tytanów. Tom 3 (Opinia)

Nightwing. Czas Tytanów”? Emocje, demony i przeszłość, która powraca i wciąga w wir dobrej akcji.

„Nightwing. Czas Tytanów” to już trzeci tom świetnie przyjętej serii Toma Taylora, która niestety powoli zbliża się do końca. Tym razem na scenę wkracza drużyna Tytanów z Nightwingiem na czele. Fabuła dzieli się na dwie główne historie: pierwsza dotyczy ochrony tajemniczej dziewczynki przed demonicznym Neronem, druga zaś przenosi nas w nieco zaskakujące, pirackie klimaty, pozwalając zajrzeć głębiej w przeszłość Graysona. Brzmi nietypowo? I bardzo dobrze, bo Taylor ponownie udowadnia, że potrafi grać konwencją i wyciągać z niej coś świeżego.

Pierwsza historia to idealne uzupełnienie komiksu „Tytani. Świat Bestii”. Pozwala zobaczyć drużynę w pełnej akcji, klasycznej superbohaterskiej odsłonie. Jednak Taylor nie idzie tu na łatwiznę. Nie serwuje typowej walki dobra ze złem, lecz świadomie wykorzystuje naturę demonów jako istot przebiegłych, manipulujących i kuszących, by wprowadzić bohaterów w wewnętrzne konflikty. Mamy więc przybieranie cudzych tożsamości, składanie pokuszących propozycji, wpływ na moce i wszystko to zaskakująco dobrze działa. Zmiany, jakie przechodzą bohaterowie, są przemyślane, a ich konsekwencje raczej wzbogacają świat przedstawiony niż burzą jego spójność. Dają też pole do pokazania postaci w nowym kontekście, co zawsze cenię.

W obu opowieściach szczególną wagę przywiązano do relacji międzyludzkich. To nie akcja, a emocje decydują o kierunku fabuły. Przede wszystkim chodzi tu o więzi między bohaterami, ich decyzje i to, jak wpływa na nie przeszłość. Widać to choćby w dynamicznej relacji Nightwinga i Bea, w której dawne uczucia nadal rezonują, czy w zachowaniu dziewczynki, potrafiącej wyczuć intencje i odróżnić przyjaciela od wroga. To właśnie te niuanse emocjonalne nadają historii głębię i czynią ją czymś więcej niż tylko kolejną konfrontacją z siłami zła.

Drugi wątek, osadzony w pirackich realiach nie wzbudził mojego entuzjazmu. Klimat tej opowieści wyraźnie odbiega od typowej estetyki świata DC, a stawka fabularna długo nie była wystarczająco zarysowana, by naprawdę mnie wciągnąć. Ale z czasem historia zyskuje dzięki Bea, która staje się centralnym punktem całego konfliktu. Taylor rozpisuje ją z wyczuciem, tworząc pełnoprawną bohaterkę z charakterem i zapleczem emocjonalnym. To zupełnie inna Bea niż ta, którą znaliśmy z czasów DC Rebirth: silniejsza, dojrzalsza, bardziej zniuansowana. Nawet wątek Rica, który wcześniej był w moich oczach nietrafiony, tutaj zostaje wykorzystany w sposób sensowny i znaczący. Jego przeszłość wraca, by nadać obecnym wydarzeniom kontekst i podbić emocjonalną stawkę nadchodzącego finału serii.

Od strony graficznej trzeci tom Nightwinga wciąż trzyma wysoki poziom. Rysunki są dynamiczne, pełne detali, dobrze oddające emocje i akcję. Kadrowanie jest klarowne, postacie zachowują proporcje, a kolorystyka pozostaje intensywna i przemyślana. Najmocniejszy moment wizualny? Bez wątpienia rozdział narysowany przez Bruno Redondo z perspektywy pierwszoosobowej. Ten śmiały, oryginalny zabieg narracyjny udowadnia, jak potężnym medium potrafi być komiks – historia sama w sobie nie jest skomplikowana, ale sposób, w jaki została opowiedziana, robi wrażenie i chce się do niej wracać ze względu na rysunki. Ilość odniesień popkulturowych, kreatywność w układzie plansz i wyrazista perspektywa sprawiają, że ten jeden rozdział zostaje w głowie na długo.

Dziękuję wydawnictwu Egmont za komiks. Wydawnictwo nie miało wpływu na opinię i tekst.