Flash: Dziwny atraktor (Opinia)

Flash: Dziwny atraktor”? Psychodeliczna jazda bez trzymanki!

„Dziwny atraktor” to pierwszy tom przygód Wally’ego Westa w scenariuszu Simona Spurriera i zarazem śmiały zwrot w stronę mroku, tajemnicy i psychodelii. To opowieść, która zrywa z dotychczasową lekkością przygód speedsterów i zamienia je w podróż przez obszary nieznane – zarówno w sensie metafizycznym, jak i emocjonalnym. Spurrier sięga po elementy horroru, tworząc opowieść niepokojącą, pełną nieoczywistości, w której speed force staje się czymś znacznie więcej niż tylko źródłem prędkości.

Trzeba przyznać, że klimat tej opowieści to coś, czego dotąd w historiach o Flashu brakowało. Nawet codzienne sceny, jak randka Wally’ego z Lindą, nabierają tu dziwnego napięcia. Gdzieś pomiędzy rzeczywistością a tym, co wyobrażone. Czy łzy Lindy to wyraz wzruszenia, czy może skrywany ból? To pytanie staje się symbolem całej scenie. Nic tu nie jest oczywiste, wszystko ma drugie dno. Spurrier bardzo sprawnie pokazuje, że nawet najbardziej prozaiczne momenty mogą nosić w sobie niepokój i zagadkę.

Scenariusz prowadzi czytelnika przez ambitne koncepcje np. międzywymiarowe struktury, „miejsca pamięci”, które zmieniają się pod wpływem teraźniejszości, czy nowe formy bytów powiązanych ze speed force. To podejście daje serii zupełnie nowy wymiar. Świat speedsterów zostaje tu przedefiniowany. Zyskuje skalę niemal filozoficzną. Fascynujące jest to, jak te wielkie pomysły zostają osadzone w codziennym życiu Wally’ego np. w relacji z Terrificiem, który dostarcza naukowych narzędzi do badania nieuchwytnego. Jednak trzeba jasno zaznaczyć: to nie jest łatwa lektura. Gęstość dialogów, abstrakcyjność nowych bytów, szybkie przeskoki między wymiarami. To wszystko wymaga ogromnego skupienia. Kilkukrotnie musiałem wracać do wcześniejszych kadrów, by zrozumieć, co właśnie się wydarzyło – wymęczyło mnie to w trakcie czytania.

Na szczęście Spurrier nie zapomina, że sercem historii Flasha zawsze była rodzina. I to czuć. Obecność dzieci Wally’ego i jego relacji z Barrym nadaje opowieści intymności, osadza ją w znanym emocjonalnym krajobrazie. Jai, syn Wally’ego, staje się tu głosem młodego pokolenia zmagającego się z pytaniami o tożsamość. Barry, z kolei, wydaje się zagubiony, jego problemy zwiastują przyszłe napięcia z Wallym. To wątki, które aż proszą się o rozwinięcie w kolejnych tomach.

Nie sposób jednak przemilczeć dużego zgrzytu, czyli… podejścia Spurriera do samej postaci Wally’ego! W klasycznych odsłonach Wally to gość z głową na karku, szybki nie tylko fizycznie, ale też emocjonalnie, dla którego rodzina jest fundamentem i kompasem moralnym. Tymczasem tutaj często wygląda na rozkojarzonego, zagubionego, jakby jego bliscy byli ciężarem, a nie siłą napędową. Już w pierwszych stronach, podczas randki z Lindą, wymyka się, by załatwić „coś po drodze”, co podważa wiarygodność jego priorytetów. W kolejnych scenach podobnych momentów jest więcej i trudno mi było zobaczyć w nim tego Wally’ego, którego znam i cenię. Być może to celowy zabieg – ukazanie bohatera w kryzysie. Ale póki co nie przekonał mnie ten kierunek, bo nie jest to TEN Wally, którego zna i uwielbiam od wielu lat.

Na szczęście warstwa graficzna to prawdziwy majstersztyk. Deodato Jr. i Tish Mulvihill tworzą duet, który doskonale rozumie, jak narysować niepokój, chaos i psychodelę. Ilustracje są jednocześnie szczegółowe i dynamiczne, kadrowanie nieprzewidywalne, a paleta barw: przyciemniona, melancholijna, chwilami wręcz oniryczna. Świetnie wypadają też momenty zabawy formą, zmiana stylu graficznego, nagłe rozbicie kompozycji planszy, wszystko to potęguje doznania i buduje niepokojący klimat, który zostaje w głowie na długo.

Dziękuję Egmont za komiks. Wydawnictwo nie miało wpływu na opinię i tekst.