Wrażenia po 5 odcinku 2 sezonu „Moje przygody z Supermanem”

Nie spodziewałem się aż takiego zwrotu akcji w połowie sezonu! Zgodnie z zapowiedziami poznaliśmy Karę (przyszłą Supergirl), kuzynkę Supermana. Postać została solidnie wprowadzona i wpasowana w ramy serialu (potwierdziły się moje teorie na jej temat). Jej wprowadzenie nie tylko pomogło lepiej poznać nową bohaterkę i odkryć, ile głębi i emocji kryje się w niej, ale także uśpiło czujność przed wybuchową, zaskakującą końcówką, która może jeszcze bardziej podkręcić tempo akcji i namieszać. Jestem bardzo ciekaw, w jakim kierunku podąży teraz historia. Przewiduję dwa możliwe scenariusze, które opiszę w osobnym poście.

Niejednokrotnie spotkałem się z porównaniami „Moje przygody z Supermanem” do „Dragon Ball”. Myślę, że ten odcinek, jak żaden inny wcześniej, najlepiej potwierdza te porównania. Nie dość, że Kara wyglądała jak C18, to jeszcze sekwencja akcji była utrzymana w klimacie Dragon Balla – strzelanie potężnymi energiami (zaskoczyła mnie wizualizacja lodowego oddechu). ) oraz „mocne” uderzenia rozgrywające się nad rozległym, leśnym terenie.

Treść konkursowa w odcinku sprawdza się bardzo dobrze. Choć może wydawać się zbędna, to pełni kilka istotnych funkcji:

  • Pokazuje zawodowe życie Lois i Clarka, które, choć ważne, utrudnia ich podwójne życie – najlepiej widać to po Clarku, który musi kombinować, jak być w dwóch miejscach jednocześnie.
  • Wprowadza lekkość do historii, elementy komediowe, będąc ciszą przed burzą.
  • Wprowadza nowe postacie do świata serialu, które mają potencjał na kreowanie osobnych historii w następnych sezonach (szczególnie jedna, o której napiszę w osobnym poście).
  • Pokazuje Supermana od swojskiej, ludzkiej strony. Nie jest to wyobcowany bohater, idealizowany jako Bóg, ale otwarty bohater, który jest dla ludzi i potrafi stanąć obok nich na równi (właśnie takiego Supermana lubię!)
  • Przypomina, że związek Lois i Clarka w ramach serialu nie ma sensu