Sandman – Sezon 2 (Opinia)
Drugi sezon „Sandmana” rozwija opowieść o Morfeuszu, władcy Śnienia. Finał tej historii został rozłożony na dwa segmenty. Pierwszy z nich przedstawia dwie kluczowe fabuły: przejęcie piekła przez Morfeusza oraz jego poszukiwania zaginionego członka rodziny Nieskończonych Wojny. W drugiej części śledzimy konsekwencje decyzji, jakie zapadły podczas tej wyprawy. Ich kulminacją jest dramatyczne starcie z Łaskawymi Paniami. Wydarzenie, które na zawsze przekształca znaną rzeczywistość.
Najbardziej wyczekiwałem początkowych odcinków z uwagi na wątek piekielny, moją ulubioną historię z kart komiksu. Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że realizacja tej części została wykonana na bardzo wysokim poziomie. Najsilniejsze wrażenie wywarła na mnie warstwa audiowizualna. Od niepokojąco pięknych wizji piekła, przez bajkowe krajobrazy Śnienia, aż po sceny symboliczne. Wszystko zostało zrealizowane z dużym wyczuciem i starannością, jak na standardy serialowe. Najbardziej zapamiętałem sceny odtworzenia pałacu Śnienia oraz konfrontację Morfeusza z demonem. Nasycone surrealizmem i mistyką, w których obraz i dźwięk idealnie się przenikają. Również obsada stanęła na wysokości zadania. Każda rola została odegrana z pełnym zaangażowaniem. Szczególnie wyróżniły się nowe postacie: Loki w wykonaniu Freddie’ego Foxa, Odyn grany przez Clive’a Russella oraz Puk, w którego wcielił się Jack Gleeson. Aktorzy nie tylko uniknęli schematów znanych z popkultury, ale zaprezentowali świeże, autorskie interpretacje, dobrze wpisujące się w atmosferę produkcji.
Z perspektywy adaptacji komiksowej, serial bardzo wiernie oddaje ducha oryginału. Twórcy z sukcesem przenieśli na ekran to, co najbardziej ceniłem w tej historii czyli zderzenia mitologii, konflikt bóstw obdarzony odpowiednią aurą i wagą. Równie przekonująco ukazano złożoność moralnych wyborów Morfeusza. Decyzje te są niejednoznaczne i pozostawiają przestrzeń na refleksję, co zostało dobrze wykorzystane w serialu. Z uznaniem przyjąłem również sposób przedstawienia Nieskończonych i ich percepcji przez innych. Serial oferuje wgląd w niuanse relacji i emocji. Moje jedyne zastrzeżenie dotyczy nowo dodanych scen, które wzbogaciły znaną fabułę. Choć to jedynie krótkie sekwencje np. retrospekcje z przeszłości Morfeusza, fragmenty teatralne czy spotkania Nieskończonych po zwołaniu przez Los. Każda z nich skutecznie pogłębiła przekaz. Emocje zostały bardziej wyeksponowane, a dramaturgia zyskała na sile. Największe wrażenie zrobiły na mnie sceny teatralne. Pełne subtelności, napięć i niedopowiedzeń, doskonale wzmacniające znaczenie kluczowych decyzji postaci. Wątki z różnych tomów zostały połączone z wyczuciem. Nie dla efektu, lecz by domknąć opowieść. Choć komiks funkcjonował dobrze bez tych elementów, serial dzięki nim zyskał pełniejszy wydźwięk.
Mimo zachwytów nad warstwą wizualną i precyzją adaptacyjną, emocjonalne zaangażowanie w pierwszej części sezonu nie było w pełni satysfakcjonujące. Poza wyrazistymi rolami Pożądania, Lucienne i Lucyfera, pozostali aktorzy prezentowali raczej jednowymiarową ekspresję, co odbierało energię niektórym scenom. Nawet przy świetnych ujęciach i oprawie dźwiękowej, nie wszystkie momenty miały siłę oddziaływania, jakiej się spodziewałem. W komiksie niektóre sekwencje uderzały z dużą mocą, tutaj niejednokrotnie pozostawały bez echa.
Podobne odczucia towarzyszyły mi podczas oglądania historii poszukiwań brata. drugiego głównego wątku pierwszej połowy sezonu. Narracja rozwijała się w sposób nieoczywisty, ale zabrakło jej wyraźniejszego kierunku i emocjonalnego ciężaru. Wątek Maligni również mnie nie przekonał. Choć aktorka dobrze oddała oderwanie postaci od rzeczywistości i korzystała z symboliki gestów, zabrakło elementów wizualnych, które nadawałyby jej wyjątkowy charakter. W komiksie jej obecność była niepokojąca i sugestywna, tu natomiast nie rozróżniono wystarczająco jej szaleństwa od momentów przytomności, co uważam za istotne niedopatrzenie. Mimo to, cała historia wypada korzystniej niż w oryginale, głównie dzięki nowym scenom. Wątek Orfeusza, wpleciony z wyczuciem, bardzo dobrze uzupełniał opowieść o Wojnie. Delikatnie zmieniony na potrzeby ekranizacji, stanowił pomost do drugiej części sezonu.
Druga część sezonu przynosi monumentalne zakończenie historii Morfeusza. Rozwija wcześniejsze wątki, ukazując, że nawet szlachetne zamiary i drobne odstępstwa od reguł mogą mieć tragiczne konsekwencje. Tym razem emocjonalna strona serialu w pełni mnie usatysfakcjonowała. Napięcie budowane było już od pierwszego odcinka. Duży wpływ miała na to gra aktorska. Aktorzy głębiej wniknęli w swoje role i nadali scenom większą intensywność. Szczególnie doceniam duet Lokiego i Puka balansujący pomiędzy humorem a niepokojem, by w decydujących momentach osiągnąć niemal żałobny ton. Ich obecność nadawała wydarzeniom tragiczny i ludzki wymiar. Opowieść wybrzmiała mocniej niż w komiksie za sprawą surowszej estetyki i mroczniejszego klimatu. O ile w oryginale dominowały kontrastowe barwy, tutaj postawiono na spójny nastrój. Warstwa audiowizualna doskonale współgrała z rytmem opowieści, zwłaszcza podczas finału, w którym starcie Morfeusza z Łaskawymi Paniami zostało ukazane z epickim rozmachem. Grzmiące burze, ciężar deszczu, echa głosów. Wszystko to spotęgowało dramatyzm. Dodatkowo rozbudowanie roli matki Daniela w wydarzeniach oceniam bardzo pozytywnie. Ta zmiana nie tylko pogłębiła opowieść, ale też silniej zaakcentowała emocjonalne fundamenty historii. Jej działania pokazały determinację i granice, które była gotowa przekroczyć, by chronić swoje dziecko.
Jedyny element, który nadal budził moje wątpliwości, to sposób przedstawienia niektórych postaci. Maligna wciąż pozostała pozbawiona charakterystycznego, ekscentrycznego wizerunku. Zabrakło efektów specjalnych, które unaoczniłyby jej oderwanie od rzeczywistości. Również nowy Sandman, Daniel, odbiegał znacząco od swojego komiksowego pierwowzoru. To dla mnie spore rozczarowanie, ponieważ symboliczny kontrast wobec poprzedniego Sandmana został zatarły. Daniel okazał się zbyt otwarty, emocjonalny, uśmiechnięty. Te cechy całkowicie odbiegały od melancholijnego charakteru Morfeusza. Twórcy przekroczyli granicę, przez co przesłanie związane z tą postacią straciło na sile.


