Kaznodzieja tom 6

Grudzień to finał kilku serii wydawanych przez Egmont. Wśród nich znajduje się Kaznodzieja Gartha Ennisa i Steve’a Dillona. Komiks opowiadający o czymś znacznie więcej niż poszukiwaniu Boga przez krewkiego kaznodzieję. Garth Ennis porusza w nim wiele spraw, głównie związanych z Ameryką. Specyfiką tego kraju, jego mieszkańców, jego bolączek. Jak skończy się podróż Jesse’ego i czy w końcu spotka Stwórcę? A jeśli tak- kto wyjdzie z tego żywy?

Jeden wątek nieformalnie zepchnął całą oś fabularną na bok. Wampir Cassidy na początku uchodził za dziwacznego brata- łatę. Wizerunek jego przyjacielskiej natury zaczęł pękać, gdy okazało się, że czuje coś więcej niż przyjaźń do Tulip, a fasada padła całkowicie, w momencie retrospekcji. Irlandczyk okazał się degeneratem, nawet jak na przedstawiciela swego gatunku. Nigdy jednak nie miał do czynienia z kimś pokroju Custera. Zderzenie obu panów musiało nastąpić i nie jest to walka na miarę kolejnego bratobójczego starcia Batman/Superman czy Kapitan Ameryka/Iron Man. Panowie to nie herosi i nieco inaczej rozwiązują swe spory. Osobiście uważam finał ich relacji za najlepiej poprowadzony wątek w całej serii.

W szóstym tomie powraca Herr Starr i jego organizacja. Graal pragnie ostatecznie rozwiązać sprawę nosiciela Genesis i nie zawaha się użyć wszystkich dostępnych, a raczej pozostałych środków, by tego dokonać. Po frontalnym ataku sił pancernych, zrzuceniu bomby atomowej i kilku mniej widowiskowych, lecz równie niebezpiecznych ofensywach Starr nie jest tym, kim był na początku. Ennis wykpił całą jego germańska dyscyplinę i profesjonalizm, sukcesywnie kalecząc go na wiele sposobów. W efekcie finalnym przywódca Graala stał się postacią nieco komiczną, choć niezmiennie groźną.

Ennis zamyka też wiele wątków postaci drugoplanowych. Niektórych z nich może nie tyle, co ważnych dla głównego wątku fabularnego, ale istotnych ze względu na swój koloryt. Mowa tu przede wszystkim o Gębodupie. Groteskowy niedoszły samobójca, który przez swe kalectwo stał się gwiazdą muzyki, w końcu odnajduje swe miejsce, czego od początku mu życzyłem. Dużo do powiedzenia ma Święty Od Morderców. Ponury rewolwerowiec zazna w końcu spokoju, choć przedtem dokona dość kontrowersyjnego czynu.

W czasie powstawania Kaznodziei kreska Steve’a Dillona różniła się od tej z ostatnich dzieł, które zaszczycił swą twórczością. Przyznam, że gdy poznałem tego artystę, specyfika jego prac nie przypadła mi do gustu. Szczególnie mimika i wszelkie bardziej krwawe sceny wówczas wydawały mi się mocno uproszczone i niedopracowane. Z biegiem czasu zacząłem się z tym oswajać i już przy okazji serii o Jesse’m Custerze wysoko ceniłem Dillona. Bo któż inny jeśli nie on rozumie szokujące wizje Ennisa? Z tymi wszystkimi bluźnierstwami, seksizmami, rzeziami i inne plugastwami rysunki Dillona zgrywają się idealnie. W przypadku Kaznodziei zapadł mi w pamięć wiele kadrów. Zarówno tych spokojniejszych, jak i pełnych akcji. Równie ikoniczne dla cyklu obok rysunków są okładki Glenna Fabry’ego.

Kaznodzieja to komiks, którego pazurów nie przytępił czas. Ennis szokuje do dziś, w sposób dość dosłowny, ale o wiele bardziej przemyślany niż w niektórych dziełach współczesnych. Solidna opowieść drogi pełna barwnych postaci, uderzająca w wiele świętości i powalająca dialogami powinna znaleźć się na półce obok innych wielkich tytułów Vertigo. Duet Garth Ennis/Steve Dillon to artyści o szczególnej estetyce. Nie są łatwi w odbiorze, ale przez to wyraziści i niezapomniani. Pamięć dla Dillona, który odszedł od nas zdecydowanie przedwcześnie i oklaska dla Ennisa, oby cieszył nad swą twórczością jak najdłużej. Tymczasem czekajmy na Hellblazera jego pióra który ma pojawić się na naszym rynku tuż po runie Briana Azzarello.

PS. Na sam koniec muszę jednak ostrzec osoby silnie wierzące. Religia chrześcijańska jest tu obrażana notorycznie i chociaż Ennis uderza w wiele innych środowisk, to właśnie wyznawcy Jezusa mogą czuć się urażeni. Nie bez powodu w USA oprotestowany został serial na jego podstawie. A jak ma się serial do komiksu? To dwa różne światy, co nie powinno przeszkadzać odbiorcom powieści graficznych, przyzwyczajonych do rozmaitych alternatywnych wcieleń herosów. Klimat pozostaje jednak ten sam i warto poznawać komiks i serial jednocześnie.