DMZ tom 2

Piszę ten tekst w czasie, w którym Nowy Jork zmaga się z pandemią koronawirusa, jak zresztą cały świat. Nawet gdy wszystko zostanie opanowane, czeka nas kryzys, jakiego nie widzieliśmy od 2008 roku, albo i dłużej. „DMZ” to seria, której wydanie teraz jest jak najbardziej na czasie. Wydarzenia przedstawione przez Briana Wooda są może brutalniejsze i bardziej radykalne dla Stanów Zjednoczonych, ale dobrze oddają stan społecznego niepokoju, jaki odczuwa cały świat. W drugim tomie „DMZ” Roth nie jest już przypadkowym gościem ze sprzętem reporterskim, a człowiekiem obeznanym w naturze strefy zdemilitaryzowanej. Choć skłamałbym, gdybym napisał, że to wystarczy.

Matty Roth na własnej skórze odczuwa, że zagrożeniem dla jego pracy, jak i jego życia są nie tylko zwaśnione strony, ale firma Trustwell. Zobowiązana do odnowienia i renowacji symboli Nowego Jorku zaczyna działać na wyłącznie własną korzyść. Posiadając w swych szeregach prywatne siły ochrony, nie musi się obawiać ataku „nieznanych sprawców” ani sprzeciwu mieszkańców. Co więcej, wpływy korporacji są tak silne, że oddziałują nawet na ONZ. Przy okazji tej części albumu pojawiają się też zamachowcy nieobawiający się poświęcić dla słusznej sprawy. W ich mniemaniu oczywiście.

Wojna to nieustanne napięcie, często prowadzące do fatalnych błędów żołnierzy. Stacjonujący w Nowym Jorku żołnierze są nawet w gorszej sytuacji niż frontowa. Otoczenie miejskiej aglomeracji i cywilnej ludności, wśród której ukrywają się rebelianci, sprawia, że o fatalne w skutkach błędy bardzo łatwo. Brian Wood poruszył tu temat ofiar wśród zwykłych obywateli i tak zwanego przyjaznego ognia. Czym on jest? To sytuacja, gdy wojsko źle identyfikując cel, bierze go za wroga, najczęściej z fatalnymi dla obu stron skutkami. Z jednej strony mamy niewinnych, tu w liczbie dwustu czterech. Mundurowi znowuż stają się wrogami publicznymi ,a ich tłumaczenia często są ignorowane a łatka morderców dzieci i kobiet skutecznie przesłania nawet najwyższe odznaczenia. Wood pokazuje tu też hipokryzję polityków, używających armii i jej etosu dla własnych korzyści, a w razie jej kryzysu, chowających głowę w piasek.

W jednym z tomów „100 naboi” Brian Azzarello przedstawił solowe historie części swoich postaci. Jego imiennik czyni podobnie, rozpoczynają historią Zee jeszcze w pierwszym tomie, a kontynuując opowieściami z udziałem innych, istotnych postaci, jak szefujący chińską dzielnicą Wilson czy obrońca pozostałości Central Parku- Soames. Co ciekawe, nie każdy z bohaterów jest rodowitym nowojorczykiem, co jeszcze lepiej pokazuje ideę miasta, która zbierało ludzi z różnych zakątków Ameryki i świata. Oczywiście, zanim stało się terytorium objętym działaniami wojennymi.

„DMZ tom 2” ujawnia wiele mechanizmów drugiej wojny domowej przetaczającej się przez USA. Główny bohater nie jest tu jedyną osią akcji. O wiele większą sympatią darzę zresztą postaci kryjące się za nim i budujące tło miasta. Podoba mi się też to, że Brian Wood rzetelnie podszedł do stworzenia „DMZ”. Roth nie jest wybitnym reporterem, a raczej ideowcem z iskrą i wolą walki, który miał farta trafić na odpowiednich ludzi. Nowy Jork nie jest tylko areną walk, a miejscem zamieszkania wciąż jeszcze wielu ludzi, dla których to miasto nie jest stracone. I wreszcie wydarzenia jako całość, które niepokojąco łatwo można by było sobie wyobrazić w realnym świecie, zwłaszcza w dziedzinie polityki i wielkiego biznesu. Drugi tom cyklu Wooda i Burchielliego zupełnie pozbawia złudzeń tych, którzy liczyli, że któraś ze stron jest lepsza i pokazuje, że nawet najwspanialsze intencje mogą wywołać burzę.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Komiks możecie nabyć w internetowym sklepie Egmontu.