Aquaman vol. 1: The Trench (The New 52)

Aquaman przez bardzo długi czas był postacią, której duża część czytelników nie traktowała poważne. Mimo iż w odpowiednich warunkach jest w stanie walczyć jak równy z równym przeciwko Supermanowi, jest władcą największej militarnej potęgi na Ziemi, a kobieta jego życia nie jest z tych wzdychających, a aktywnie uczestniczących w walce, ciągnęło się za nim brzemię kreskówki Super Friends, w której Arthur był raczej karykaturą niż równorzędnym bohaterem. Choć już w latach ’90 Peter David próbował „upoważnić” bohatera (i kilka z jego historii jest naprawdę wartych polecenia) to długowłosy, brodaty i jednoręki Orin był przegięciem w drugą stronę; współczesną nomenklaturą nazwalibyśmy go „edgy”. Dopiero w 2011 roku gdy DC Comics postanowiło zrebootować całe wydawnictwo tytuł „Aquaman” trafił w ręce prawdziwego wirtuoza komiksowego scenopisarstwa – Geoffa Johnsa. Johns jak wiemy potrafił ożywić takie serie jak „Stars and S.T.R.I.P.E.”, „Teen Titans”, „Justice Society of America”, „The Flash”,  czy gigantyczna saga „Green Lantern”. Czy się udało?

Pierwszy tom odświeżonego Aquamana rozpoczyna się w nowym dla Arthura środowisku – król Atlantydy opuścił swoje królestwo zrzekając się tronu, razem ze swoją ukochaną Merą miesza w miasteczku Amnesty Bay w latarni morskiej w której sam kiedyś się wychował. Obowiązki króla zastępuje obowiązkami bohatera, będąc członkiem Ligi Sprawiedliwości i kiedy wyniknie taka potrzeba ratując Amnesty Bay przed różnymi niebezpieczeństwami. Niestety duża część społeczeństwa (włącznie z policją) uważa go za pośmiewisko, sprowadzając jego umiejętności do „gadania z rybami”. Nie mija jednak wiele czasu aż miasteczko atakują dziwne stworzenia. Krwiożercze i wygłodniałe potwory niczym z najgorszych koszmarów wychodzą na ląd, zabijając i pożywiając się na kilku mieszkańcach i porywając jeszcze więcej w morskie odmęty. Aquaman i Mera nie zastanawiają się dwa razy i postanawiają wyruszyć na ratunek cywilom.

Na „The Trench” składają się jeszcze dwie dodatkowe historie, jednak skupimy się głównie na tej tytułowej. Warto tylko wspomnieć, że w pierwszej Aquaman stara się odkryć pochodzenie i przeznaczenie artefaktu odkrytego podczas odsieczy z głównej części tomu, a w drugiej Mera pod nieobecność ukochanego udaje się na zakupy, przy okazji mierząc się z dziwny, często sprzecznym z samym sobą i pełnym absurdów światem ludzi. Przyznam szczerze że po tych trzech historiach byłem absolutnie oczarowany Merą która wskoczyła na szczyt listy moich ulubionych komiksowych bohaterek.

Johns w swojej serii zastosował kapitany zabieg. Skoro chcemy, by czytelnicy przestali szydzić z Aquamana sprawmy, by to sam Arthur zmierzył się z oszczerstwami, które rzucają wobec niego ludzie. W ten sposób Orin czasami ignoruje bzdurne zarzuty, (jak każda wpływowa osoba by zrobiła), czasem cierpliwie tłumaczy, ale zdarzy mu się ośmieszyć rozmówcę do którego nic już nie dociera. Sam Arthur jest niesamowicie sympatyczną na swój sposób postacią. Z jednej strony niczym Batman dystansuje się od zwyczajnych mieszkańców, ceniąc sobie prywatność i zaufanych ludzi, zmieniając jedynie jaskinię na latarnię morską. Z drugiej, tak jak Superman zawsze stara się budzić w małej społeczności Amnesty Bay nadzieję na to, że wszystko będzie dobrze i nie należy się poddawać. Z trzeciej, tak jak Flash nie omieszka rzucić jakimś żartem gdy sytuacja jest ku temu odpowiednia. Z czwartej natomiast choć wychował się pośród ludzi, to tak jak u Wonder Woman nie do końca czuje się częścią tego świata. Inaczej: czuje się równocześnie częścią świata ludzi jak i Atlantydy i często te dwie natury są ze sobą sprzeczne. Dorzućmy do tego kwestię Atlantydzkiego tronu i mamy pełny obraz Aquamana od Geoffa Johnsa.

Ivan Reis który odpowiada za stronę artystyczną większości tomu zrobił tutaj niesamowitą robotę. Tak naprawdę nie zawodzi nawet na jednym kadrze. Jego rysunki przedstawiają zarówno zatłoczone pomieszczenia, jak i dziwaczne morskie odmęty. Największą uwagę należy jednak skupić na wizerunkach tytułowych potworów, Trenchy, które wyglądają niczym zmutowane stworzenia z oceanicznych głębin. Designy Reisa mogłyby spokojnie zostać wykorzystane przy pracach na horrorami. Reis jednak nie wykorzystuje swojego całego potencjału na potwory, bo postacie dwójki głównych bohaterów są odpowiednio dostojne, szczególnie podczas starć. Aquaman prezentuje się niczym grecki heros, a Mera to nie jedynie wąska talia i głęboki dekolt, a potężna hydrokineza z której korzysta często w bardzo kreatywny sposób.

Przyznam, że przed lekturą „Aquaman: The Trench” zdarzało mi się podśmiechiwać z króla oceanów, który niestety nie miał łatwo jeśli chodzi o prezentację poza komiksowym medium. Po lekturze tak Aquaman jak Mera wskoczyli na bardzo wysokie miejsca w liście moich ulubionych postaci. Oczywiście, kolejne tomy pogłębiają naszą wiedzę o tych postaciach i pojęcie o ich możliwościach. Jednak jeśli nie znacie jeszcze Aquamana lub widzieliście go tylko w filmach Zacka Snydera i Jamesa Wana lub internetowych memach to „Aquaman: The Trench” jest najlepszym możliwym miejscem od którego możecie zacząć poznawać Arthura Curry’ego. Ja się nie zawiodłem, wy też będziecie zadowoleni.