Lucyfer tom 1

Neil Gaiman był wizjonerem tworząc Sandmana. W komiksie nadał życia wielu tworom, będących elementami różnych religii i bytu, które po czasie stały się elementami eksploracji w rękach twórców komiksowych. Tak oto, po kilku latach, ukazała się seria dedykowana władcy piekła – Lucyferowi. Nie będę ukrywał, że podchodzę z dużym dystansem i ostrożnością do wszystkiego, co z diabłem w szczegółach. Czemu? Awersja na tle religijnym. Z trudem przekonałem sie do serialu, więc dałem szansę i komiksowi.

LucyferMike’a Careya jest kontynuacją losów upadłego anioła, którego poznaliśmy w 4 tomie „Sandman”. Lucyfer, po opuszczeniu piekła, przeprowadza się na ziemię, konkretniej Los Angeles, gdzie zaczyna prowadzić klub nocy „Lux”. Powodzi mu się tam – zarówno biznesowo, jak i towarzysko. Na ziemi towarzyszy mu Mazikien, wierny demon piekielny. Pewnego dnia pojawia się wysłannik niebios z propozycją nie do odrzucenia. Propozycja, która zachwieje równowagą sił we wszechświecie.

Nie żałuję, że przekonałem się do przeczytania przygód komiksowego diabełka. Dobrze napisana kontynuacja, lepiej przedstawiająca charakter tytułowego gościa niż zrobił to Gaiman w swoim dziele. Zwariowane przygody zaprowadzające nas po najmniej oczekiwanych zakamarkach. Akcja rozgrywa się nie tylko na ziemskim podłożu. Odwiedzimy zaświaty mitologii japońskiej oraz zasmakujemy nowych horyzontów.

Pierwszy tom jest niezłym grubasem. Ponad 500 stron wypełniony masą ciekawych, czasami wręcz intrygujących, dialogów. Historia wciąga od samego początku. Na tyle, że ciężko się od niej oderwać. Duża zasługa charakteru Lucyfera, który lubi zaskakiwać, trzymając czytelnika w niepewności – czy obecna akcja to plan głównego bohatera, a może element zaskoczenia? – Ilość idąca z jakością odbiła się negatywnie na czas czytelnicy. Pozycja jest ciężka do przetrawienia na raz. Czytadło rozbiłem na kilka wieczorów, ponieważ czułem się znużony ilością materiału. Sprawdza się powiedzenie „co za dużo, to nie zdrowo” – w kontekście ilości do przeczytania.

Pstryczek w nos za materiały dodatkowe. Dobrze pamiętam, że raptem dwie strony małoznaczących szkiców? Wręcz biednie porównując do innych komiksów zbliżonego formatu. Komiks wynagradza zawartością fabularną, no ale więcej spodziewałem się skoro dali gratisy.

Nad rysunkami pracowało kilkoro uzdolnionych artystów np. Chris Weston czy Scott Hampton. Artyści świetnie ugryźli serię, oddając jej diaboliczny i pozamaterialny klimat. Jest brutalnie, demonicznie, kiedy musi. Tak samo czuć aurę boskości, kiedy akcja obiera taki wymiar. Zero uwag.

Pierwszy tom Lucka jest obowiązkową pozycją dla fanów postaci, uniwersum stworzonego przez Gaimana, czy czytelników ceniących sobie mroczniejsze, dojrzalsze pozycje o charakterze religijnym. Carey stworzył przemyślany spin-off „Sandman”, który czyta się nieźle, z wyjątkiem godzin, które zajmą Wam nad komiksem. Nie będziecie zawiedzeni. No chyba, że bardzo przeszkadzają Wam grube komiksy.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Komiks możecie nabyć w internetowym sklepie Egmontu.