Gra karciana „DC BATMAN METAL”

Lubicie karcianki? Wpadli znajomi na wieczorek z piweczkiem i nie macie pomysłu co porobić? Na oba pytania jest właściwa odpowiedź – gra karciana „Batman: Metal”, która w grudniu ukazała się dzięki wydawnictwu Egmont. Trzecia z kolei (licząc wyłącznie podstawki) karcianka z motywem przewodnim bohaterów DC. Poprzednimi byłem oczarowany, jak z nowością?

Wrażenia rozpocznę od strony wizualnej. Pudełko oddaje klimat komiksowego wydarzenia „Batman: Metal”. Mroczno, z klasą, śmiejący się Batman naostrzy pazura, że będzie to ostra jazda bez trzymanki. Metaliczny napis „Batman: Metal” dodaje klasy. Wrażenie nie maleją po otwarciu. Karty wykonane na sztywnym papierze, z żywą kolorystyką. Obrazki żywcem wzięte z kadrów komiksowych. Czy to źle? W żadnym razie. Uwielbiam ilustracje Capullo, rozwiązanie producenta oceniam pozytywnie. Dodatkowy plus, że ilustracje pochodzą z głównych komiksów, nie tie-inów. Prosty zabieg zachowujący spójność ilustracji. Jakiś minus? Ograniczenie ilości występujących postaci, miejsc, ekwipunku itp. Decyzja producenta w efekcie dała dużą ilość tych samym kart. Nie jest to problemem, ale kręcę nosem preferując unikalność w temacie. Zawartość komiksowego wydarzenia umożliwiała to.

Skoro o wizualnych walorach mowa, nie mógłbym nie wspomnieć o kilkunastu kartach metalu. Geniusz wpadł na to urozmaicenie. Czytelnicy znający „Batman: Metal” powinni pamiętać jaką rolę odgrywały pierwiastki metalowe w wydarzeniu. Twórcy gry wprowadzili je do wyposażenia ekwipunku, przypisując im konkretne właściwości oraz wyróżniając je wizualnie nakładając odblaskową folię. W miarę udało mi się ująć to na poniższej fotce. Doceniam fajne pierdółki w grach.

Rozgrywka przypomina poprzednie podstawki. Główny model jest ten sam – startujemy z początkową talią liczącą 10 kart, rzucamy co mamy na ręku, za punktu nabywamy nowe karty poszerzające naszą talię, rośniemy w siłę aż możemy dokopać łotrom, po pokonaniu finałowego bossa podliczamy punkty i wyłaniamy zwycięzcę posiadającego więcej punktów od reszty. Model rozgrywki chwaliłem recenzując poprzednie części, w tym przypadku jest podobnie. Dynamiczna gra z prostymi zasadami do pojęcia z 5-10 minut za sprawą dobrze skonstruowanej instrukcji – konkretne wyłożenie zasad bez zbędnego biadolenia, szczegółowe przedstawienie pojęć, typów kart itp. Po zaznajomieniu się z instrukcją wszystko jest jasne, bez dodatkowych pytań. Niestety w grze jest pewien stopień powtarzalności, której nie cierpię w grach planszowych. Nie jest ona na tyle duży, identycznie jak poprzednio, żeby miał zepsuć rozgrywkę. Jest on odpowiednio wyważony.

No dobra, a co wprowadza „Batman: Metal” poza wymienioną zawartością grafik na kartach? Jest parę nowości urozmaicających rozgrywkę:

  • Batman, który się śmieje pełni rolę strażnika więziennego. Przetrzymuje Batmana, podobnie jak w komiksie, którego będziemy mogli uwolnić i wcielić do swojej drużyny. Śmieszek może wtranżolić do więzienia innych superbohaterów, nawet naszych. Ma to miejsce po zebraniu 2 kart słabości. Fajne rozwiązanie inspirowane pewnym wątkiem z komiksu, dodającego klimatu otoczce. Szkoda tylko, że nie mamy możliwości poszarpania się z tą wersją Batmana. Delikatne rozczarowanie.
  • Karty wyłomów zastępujące znane nam kopniaki. Modyfikacja czysto kosmetyczna.
  • Wspomniane wcześniej karty słabości. Prosty zabieg zwiększający próg trudności. Zmiana na plus, tak jak każde utrudnienie w tego typu grach.
  • Możliwość dysponowania kilkoma superbohaterami. Wolę 1 gracz = 1 bohater. W takiej formie możemy utożsamiać się z bohaterami. Większa ilość bohaterów? Nie jara mnie budowanie małej wersji Ligi na posiłki. Trochę odbiera to klimatu.
  • Pokonaniu superłotrzy nie trafiają do naszej talii. Zamiast tego odsyłamy je w nicość, obok naszej tali, a za nasze zwycięstwo otrzymujemy konkretną nagrodę – zapisana na karcie superzłoczyńcy. Fajny zabieg, dający większą satysfakcję z wygranej i pasujący klimatem do otoczki.

Wraz z „Batman: Metal” premierą miał crossoverowy dodatek inspirowany animacją „Batman: Ninja”. Crossover jest tu słowem klucz. Nie mówimy o dodatku do którejś z trzech podstawek. Zestaw kart możecie łączyć z dowolną pozycją w jakikolwiek sposób. Karty sa fajnie wykonane, ale nie powiem, żeby dodatek wywierał na mnie jakiekolwiek emocje. Fajnie, że jest, ale równie dobrze mógłby nie być.

Karcianka warta swojej ceny. Sprawdzony sposób na umilenie wieczoru w parze lub ze znajomymi. Prosty i satysfakcjonujący model rozgrywki, do ogarnięcia w parę minut. Metalowe wydanie prezentuje się najbardziej klimatycznie, a unikalne dla tej edycji rozwiązania uatrakcyjniają rozgrywkę (z pewnymi wyjątkami) dodając sporo klimatu. Bierzcie bez zastanowienia, no chyba że nie lubicie karcianek to nawet kijem Was nie przekonają.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Komiks możecie nabyć w internetowym sklepie Egmontu.