Batman Imposter

Historia o początkach Batmana? Nigdy nie pogardzę. Przejadły mi się rozdziały w życiu dojrzałego Batmana dysponujący doświadczeniem superbohaterów, którzy w rzeczywistości powinni mieć Batka na pstryczek palcem. Za nami tyle lat komiksu, a twórcy nadal próbują odświeżyć pierwsze lata Batmana. Czy jest w tym coś sensownego? A może to zwyczajny skok na kasę? Nie w przypadku „Batman: Imposter”.

Batman od paru miesięcy (może lat?) działa na terenie Gotham. Choć opis fabularny z tyłu okładki wskazuje nam konkretny czas, ciężko traktować go na poważnie, ponieważ opisana skrótowo relacja Batman-Gordon podpowiada nam, że Rycerz działa dłużej na terenie Gotham. Przechodząc do rzeczy – Batman rozwija karierę mściciela w Gotham, jego działania dzielą społeczność pomiędzy sojuszników/wrogów. Nie brakuje naśladowców jego czynów. I w tym momencie przechodzimy do tytułowego impostera. Ktoś poczuł wiatr w plecy, odważnie przywdziewając strój Batmana. Ktoś na własną rękę wymierza sprawiedliwość w Gotham, kolidując z prawdziwym Batmanem. Niestety, a może i nie, działania podszywańca są brutalniejsze, przekraczające granicę. Batman nie może pozwolić, żeby ktoś robił mu w Gotham zły PR.

Tomlin stworzył dobrą odmianę od współczesnych historii Batmanowskich. Nie czuć tu skoku na kasę, a coś świeżego w temacie. Rywalizacja z impostorem jest intrygująca, bazując na kryminalnym śledztwie z motywami psychologicznymi. Tomlin sensownie połączył dochodzenie Bruce’a, z naciskiem na rzeczy, które jest w stanie poświęcić w drodze do celu, z terapią psychologiczną pod nadzorem Dr Leslie Thompkins. Historia jest zwarta, mieszcząca się na około 150 stronach. Przechodzimy do rzeczy, nie spuszczając z tonu powagi i mroku od pierwszych stron.

Długość historii odbiła się negatywnie na historii. Kilka ważnych elementów zostało potraktowanych skrótowo, pozostawiając niedosyt po lekturze. Miłosny wątek pozbawiony jest emocji, jakichkolwiek uczuć, bazujący na spontaniczności. Wiele do życzenia pozostawia rywalizacji obu Batmanów, bazująca na poszlakach do finału zamiast na wzajemnych interakcjach zamaskowanych. Spokojnie Tomlin mógł wycisnąć więcej. Niekoniecznie jest to jego wina – wydawnictwo mogło narzucić mu konkretną długość historii.

Cuda odwalił Sorrentino. Artysta zaimponował mi w „Green Arrow” za czasów New52 (wydane w DC Deluxe od wydawnictwa Egmont), tu wyszło podobnie. Masa filmowych kadrów z kontrastową kolorystyką pobudzającą zmysły i wyobraźnię, na długo pozostawiający echo dziejącej się akcji.

„Batman: Imposter” jest komiksem, do którego będę wracał. Bardzo podeszła mi fabuła, wracająca do korzeni Batmana. Nie wykorzystano w pełni potencjału – zostawia to niedosyt, ale ogólne odczucia są pozytywne.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Komiks możecie nabyć w internetowym sklepie Egmontu.