Danger Street #1

Obiecujący i intrygujący początek. Potencjał drzemie w serii Kinga i Fornesa.

Streszczenie komiksu:

Jak dołączyć do Ligi Sprawiedliwości? Wykazując się. Przynajmniej z takiego założenia wychodzi trójka superbohaterów: Starman, Metamorpho i Warlord. Panowie zdobyli hełm Dr Fate’a i wykorzystali go, aby na pustyni, z dala od społeczeństwa, przyzwać Darkseida. Uważali, że pokonując go dostaną przepustkę do JL. Co mogło pójść nie tak? Na wezwanie odpowiedział ktoś inny, który zabił (prawdopodobnie) Metamorpho, ale legł po orężem Warlorda. Akcja wystraszyła Starmana na tyle, że przypadkowo puścił promień w kierunku źródła obcego mu dźwięk. Promień przebił na wylot chłopca, który opuścił na chwilę paczkę znajomych, ponieważ złapała go choroba lokomocyjna. Superbohaterowie uciekają z miejsca zdarzenia, a wracający po kumpla przyjaciele są przerażeni widząc ofiarę wypadku. Natychmiast o sytuacji informują „zaprzyjaźnioną” policjantkę.

Mamy jeszcze Jacka, telewizyjnego reportera/prowadzącego. Prywatnie przemienia się w ogra niosącego zemstę na ludzi bezprawia, oficjalnie wykorzystuje środki medialne do głoszenia dobre słowo i wzorów postępowania. Publicznej stacji nie pasują jego postawy. Innego zdania jest młodociana Zielona Drużyna. Chętnie wezmą go pod swoje skrzydła stawiając wyłącznie jeden warunek – Jack musi na tapet wziąć grupę Outsiders.

Wrażenia z komiksu:

Kolejny owoc współpracy Toma Kinga i Jorge’a Fornesa. Niedawno mogliśmy poznać ich współpracę sięgając po polskie wydanie „Rorschach”. Tam panowie popisali się dając rodem z krwi i kości angażujący kryminał. W omówionej #1 widzę podobny potencjał. King poświęcił większą przestrzeń zeszytu na nakreślenie zróżnicowanych środowisk, bohaterów, aby bliżej końca przedstawić konkretną historię scalającą dwa wątki. W rezultacie dało to nieoczekiwany obrót sytuacji, który może prowadzić do kolejnego kryminału od dueciku na co liczę. Na ten moment ciężko cokolwiek więcej powiedzieć o komiksie, ponieważ wiecie, styl Kinga na to nie pozwala. Jest to pierwszy z dwunastu zeszytów więc normą jest mnoga ilość postawionych pytań zamiast wytyczenie konkretów. Nie otrzymamy tu szybkiego tempa akcji czy wykładania kart na stół. Czy to źle? Myślę, że nie, ponieważ końcówka dała dwa ciekawe główne wątki. Raczej nie będę na bieżąco czytał, streszczał, wrażeniował, ponieważ Kinga najlepiej czyta się zbiorczo.