Kroniki Atlantydy

Lata 90siąte bazowały na pewnych niespójnościach w przedstawianiu Atlantydy. W jednym tytule scenarzyści powiedzieli to, w drugim to, tu pojawiła się Atlantyda, w innym miejscu jeszcze inna. Wydawnictwo musiało uporać się z rozbieżnościami i to zadanie powierzono w ręce Petera Davida. Czy udało mu się ogarnąć problem i dostarczyć choć przyzwoity komiks, który ukazał się po polsku jako 43 tom kolekcji „DC Bohaterowie i Złoczyńcy„? I to jeszcze jak!

„Kroniki Atlantydy”, jak sama nazwa wskazuje, przybierają formę graficznych kronik dziejących się na przestrzeni dekad. Całość zaczyna się momentem upadki dobrze rozwiniętej cywilizacji, która wylądowała na wsze czasy w głębinach oceanu. Następne epoki pokazują mozolne prace nad dostosowaniem się do nowego, wodnego środowiska aż przechodzimy do walk o władzę niczym „Gra o Tron”. Powolutku wchodzimy we współczesne kierunki.

Komiks uważam za bardzo cenny pod kątem przedstawienia Atlantydy. David już na pierwszych stronach kładzie nacisk na rzetelne przedstawienie cywilizacji z elementem wierzeń, co współcześnie jest omijane szerokim łukiem. Religia Atlantydów jest ciekawym tematem, który liźnięto do formy upadku cywilizacji. Upadek teoretyczny, ponieważ wyzwanie głębinowe tylko pokazało na co stać lud. Zaczęli pracować niczym mrówki, żeby wypracować rozwiązania adaptujące ich do nowego środowiska. Element wprowadzający podziały, co tylko pokazało mi jak bliski jest to lud „naszych zrachowaniom” – podziały na zwolenników i przeciwników są obecne przy każdych znaczących zmianach.

Przy tym wszystkim nie zabrakło przestrzeni do zwizualizowania mody, kultury i architektury. Estaban Mroto wyraźnie zaznaczył podziały klasowe puszczając wodze fantazji przy strojach arystokratów. Nie gorzej wśród armii bazującej na elementach pochodzenia zwierzęcego m.in. tarcze z żółwich skorup. W tle do rysunków przewijają się bogato zapełnione rafy koralowe czy rozbudowane budynki o charakterystycznych wzorach.

„Kroniki Atlantydy” są lekturą oferującą nam nie tylko suche informacje o Atlantydzie, ale też porywającą historię. Klimatycznie porównałbym ją do „Gra o Tron” przez ilość elementów wspólnych m.in. mnogość bohaterów czy siatki relacji. Przez cały album przewija się masa postaci. Ich ilość nie przytłaczała mnie, ponieważ bohaterowie naturalnie wchodzili do historii, a dla każdego zarysowano unikalny wygląd czy podbudowany charakter, żebyśmy rozumieli zachowania, wymowę czy cele. Na tyle rzeczowo autor podszedł do tematu, że choć imion nie zapamiętałem (wyzwanie przy tylu postaciach) to ich losy obchodziły mnie, a część bohaterów została ze mną na dłużej.

Komiks nie bazuje na licznych elementach akcji. Historia budowana jest na ciągu zdarzeń i siatce relacji. Bohaterowie wchodzą w rozbudowane interakcje zaczynając od sojuszy zawodowy, relacji koleżeńskich i pikantne romanse po zdrady z miłości czy osiągnięcia celów. Część bohaterów wie czego chce i nie boi się kroczyć po nie każdą metodą. Zaskakujące powroty, nieoczekiwane wbijanie kosy w żebro, przymuszanie do swej woli czy podrzynanie gardeł, bo tak będzie wygodniej – to tylko kilka elementów obecnych w tej historii.

„Kroniki Atlantydy” są komiksem, o który nikt nie prosił, a każdy potrzebował. Komiks, przy którym niesamowicie dobrze spędziłem czas i nie dłużył mi się, mimo 320 stron. Jest to udana historia w świecie superbohaterów bez peleryniarzy nie tylko rozbudowująca horyzonty DC, wiele tłumacząca w dziejach Atlantydów (poniekąd Aquamana też), ale udowadniająca, że w każdym zakamaru DC kryje się potencjał na niezależny kawał dobrego chleba.