Marvel Zombies: Rewolucja bohaterów

Znacie Zombicide? Ja niekoniecznie. Nie interesowałem się grą, dopóki nie zapowiedziano Marvelowego odpowiednika. „Marvel Zombies: Rewolucja bohaterów” zaczął podbijać stoły graczy. Czy jest to tytuł wart uwagi? Uważam, że tak. Zwłaszcza szukając gry polegającej na współpracy między graczami.

Podoba mi się wydanie gry. Przystępnych rozmiarów prostokątne pudełko wypchane po brzegi zawartością. Mnóstwo kartonikowych figurek, jeszcze więcej kart podzielonych na kilka rodzajów: jedne wprowadzają zombie na planszę, inne umożliwiają nam nabywanie cech wzmacniających naszych bohaterów. Do wyboru mamy kilka grywalnych postaci: od Spider-Mana po Hulka włącznie. Każdy bohater posiada własną, miniaturową figurkę z zachowaniem detali wpływających na rozpoznanie postaci. Prócz tego otrzymujemy ładnie zaprojektowaną kartę informującą nas o punktach mocy, życia czy zdolnościach (standardowa do ataku, dodatkowe odblokowujące się ze wzrostem doświadczenia). Całość jest ładnie, czytelnie wydana na grubszym papierze, dzięki czemu elementy nie niszczą się od byle wygięcia. Główna plansza to cztery kafle sporych wymiarów przedstawiające zniszczone miasto. Choć na pierwszy rzut nie wygląda, to każde miejsce posiada symboliczne elementy informujące o lokalizacjach znanych z komiksów Marvela np. OSCORP.

Jedynym zastrzeżeniem jest środek pudełka. Znajduje się insert z wydzieloną przestrzenią na komponenty. Dobrze rozwiązano to przy figurkach, gdzie każda ma zaprojektowaną przestrzeń pod kształt figurki. Dzięki temu nie latają one. Gorzej z pozostałymi elementami. Producent nie zadbał o przegródki oddzielające rodzaje kart czy pozostałych komponentów np. papierowe figurki. Wszystko lata, robi się bałagan i bez folii (twórca nie zapewnia odpowiedniej ilości względem elementów) będziemy musieli każdorazowo poświęcać po kilka minut na porządki.

Grę możemy rozgrywać solo lub w towarzystwie do 3 graczy. Przebieg rozrywki nie jest skomplikowany, a zasady łatwo wchłonąć dzięki dobrze zaprojektowanej instrukcji. Każdy element ma osobny rozdział w instrukcji, spis treści i indeks informujący gdzie są one znajdują. Producent nie leje wody, tylko krótko i konkretnie tłumaczy zasady prostym językiem. Informacje są uzupełnione ilustracjami przybliżające przykładowe sytuacje. W ten sposób łatwo przyswoić sobie zasady. Poznawanie ich proponuję połączyć z realizacją prologu. W ten sposób łatwiej wszystko przyswoicie, a ilość komponentów do poznanie nie będzie tak przerażająca jak może się wydawać świeżo po otwarciu – byliśmy lekko przerażeni i przytłoczeni widząc tyle elementów, ale uczucie minęło, kiedy kolejno chwytaliśmy wszystko podczas przechodzenia prologu. W instrukcji znaleźliśmy odpowiedzi na większość dodatkowych pytań z wyjątkiem jednego – czy możemy się leczyć?

Gra składa się z ciągu rund (brak określonej ilości). Każda z rund podzielona jest na 3 fazy. W pierwszej poruszamy się my, gracze. Możemy przemieszczać się po sąsiadujących sferach, otwierać drzwi, aktywować przedmioty/cele, zwiększać pulę mocy, atakować itd. Są to typowe mechaniki, które spotykałem w innych planszówkach. Najbardziej rozbudowanym i wymagającym uwagi elementem jest walka, która nie jest do końca zbalansowana. Rzucamy kośćmi chcąc zaatakować zombiaka. Ilość wyrzuconych trafień informuje nas o puli zadanych obrażeń. Atak możemy rozbudować o zdolności, cechy czy uwolnione postronne postacie np. obniżamy czyjąś wytrzymałość po wydaniu punktu mocy. W prosty sposób możemy w jednej rundzie wyciąć w pień hordę wrogów. Niestety element losowy (rzut kością) nie występuje, kiedy atakuje przeciwnik. Każdy jego cios wchodzi, a naszą deską ratunku jest poświęcenie postronnej osoby, za śmierć którego jesteśmy dodatkowo ukarani (lub gracz, z którym możemy współdzielić obrażenia). Chwila nieuwagi lub nieszczęścia może nas kosztować śmiercią, a ta równa się przegraną wszystkich (wygrywają wszyscy lub nikt). Gra potrafi być przez to ciężka (zwłaszcza, kiedy idzie na nas fala wrogów, a my nie możemy się leczyć). Nie oceniam tego rozwiązania dobrze. Uważam, że powinniśmy mieć deskę ratunku (lub nieco szczęścia wynikającego z losowości), jeżeli mamy wypasione postacie, przeciwnik jest ledwo żywy (właściwie martwy), a tylko nasz atak jest podany na zewnętrzne czynniki.

Druga faza polega na ruchu zombiaków i namnażaniu ich na mapie. Element losowy decyduje ile i jakie zombiaki wejdą na mapę w konkretnych punktach lub kogo spotkamy wewnątrz budynków po otwarciu drzwi (klimatyczna mechanika w ramach gry, podoba mi się). Uważam to za dobre rozwiązanie, bo w ten sposób wkrada się element zaskoczenia działający odświeżająco nawet przy wielokrotnym przechodzeniu jednej misji. Jest to też element dbający o poziom gry. Nasza postać rośnie w sile zdobywając doświadczenie? Zdobywamy nowe zdolności podczas walki? No to mamy więcej wrogów na mapie, co rundę. Dzięki temu gra nie zrobi się nagle zbyt łatwa, ponieważ mamy więcej do pokonania przy tej samej ilości ruchów i ograniczeniu wynikającym z rzutu kością decydującym ile ataków wyjdzie nam (a wróg chętnie ugryzie nas podczas swojej tury).

Jestem zadowolony z otrzymanej gry. Gra jest ładnie i solidnie wydana, gra się całkiem przyjemnie i współpraca z innymi graczami jest dobrze wymyślona. Sprawiło nam frajdę wspólne realizowanie celów, ratowanie swoich tyłków czy kombinowanie planów widząc fale szwendaczów zmierzające w naszą stronę. Przyznaję, że radość z gry nieco odjął system walki, ale i na to znaleźliśmy rozwiązanie – trzymaliśmy się razem, co chwilę naradzaliśmy się o kolejnych korkach, przede wszystkim bacznie uważaliśmy na to co robimy. Niestety nie mam porównania z pozostałymi wydaniami „Zombicide”, żeby ocenić jak wypada Marvelowy odpowiedni na ich tle (i czy licencja trykociarzy jest warta swojej ceny).

Dziękuję Portal Games za przekazanie egzemplarza recenzenckiego. Wydawca nie miał wpływu na moją opinię i tekst.